Film, który musiał powstać
Piotr Wyszomirski
Zanim o samym filmie, kilka z wielu przybliżeń. "Przyrzeczenie” to obraz, który warto osadzić kontekstowo w sposób niecodzienny dla gazetowej recenzji. Suma szczegółów budujących pole semantyczne, w którego centrum plasuje się obraz filmowy, powinna szczególnie zainteresować mieszkańców Lechastanu (tak Ormianie nazywają Polskę). Uważamy się za naród doświadczony w walce o pamięć, za naród wielokrotnie wykorzystywany i pomijany. Jednak to losy pierwszego chrześcijańskiego narodu na świecie (chrzest w 301 roku) tworzą skalę, którą trudną ogarnąć z europejskiej perspektywy. Warto też przypomnieć, że Ormianie są obecni w naszym kraju od XIV wieku i stanowią jedną z dziewięciu ustawowo uznanych mniejszości narodowych w Rzeczypospolitej Polskiej.
Niezwykła historia, niewygodna prawda
Naród liczący ponad 3 000 lat ma historię obfitującą w wiele wydarzeń niezwykłych i tragicznych. To naród ludzi dumnych i zdeterminowanych w obronie tożsamości. Emigrowali wielokrotnie, w kraju jest ich około 3 milionów, diaspora liczy 7 milionów. Ponad 600 lat pod panowaniem tureckim nie złamało ducha, wcześniej także częściej byli podbijani niż podbijali innych. Najgorsze jednak nastąpiło na przełomie wieków XIX i XX. Najpierw w czasie pierwszej fali czystek w latach 1894-96 na terenie Turcji zginęło ok. 300 tysięcy Ormian. Gdy do władzy doszli młodoturcy, powstała doktryna jednolitości etnicznej tzw. Wielkiego Turanu, w ramach której nastąpiła druga fala czystek, tzw. rzeź Ormian (Genocyd). Najpierw wybito inteligencję w Stambule, potem rzeź objęła już wszystkich. Według szacunkowych danych w latach 1915-1918 na terenach Turcji zamordowano ok. 1,5 miliona Ormian. Do niedawna uznawano rzeź Ormian za pierwsze ludobójstwo XX wieku, w ostatnich latach doszło do ujawnienia zbrodni w Namibii (Deutsch-Südwestafrika) dokonanej przez Niemców (ponad 100 tys. ofiar w latach 1904-1908).
Z ogromem zbrodni tureckiej może konkurować tylko zmowa milczenia wokół tragedii ormiańskiej. Turcja nie dość, że nigdy nie przyznała się do zbrodni, to ilekroć pojawiały się informacje na temat Genocydu, reagowała błyskawicznie i ostro. W różnych epokach różnym politykom zależało na sojuszu z ważnym pod względem geopolitycznym krajem, jakim jest Turcja. Najsmutniejsze jest chyba zachowanie byłego prezydenta USA Barracka Obamy, który mimo obietnic przedwyborczych nie uznał rzezi za ludobójstwo. Nie miał natomiast z tym żadnych problemów papież Franciszek.
Wielokrotne próby namówienia Hollywood na wielką produkcję o Genocydzie nie przyniosły efektów. Nie dał rady nawet Terry George, reżyser i scenarzysta „Hotelu Ruanda”, filmu o ludobójstwie w Rwandzie. Zdarzyło się jednak coś niezwykłego, do czego nie miały szczęścia na przykład polskie wydarzenia godne światowego nagłośnienia przez film.
Jednym z najbogatszych Amerykanów był swego czasu Ormianin Kirk Kerkorian (7. miejsce na liście w roku 2007). Dorobił się głównie na kasynach i przemyśle filmowym, ale przeszedł do historii także jako wielki filantrop (ponad miliard dolarów przeznaczył na cele charytatywne). Pod koniec swego długiego życia (1917-2015) przeznaczył 100 milionów dolarów na produkcję filmu o rzezi. Premiery nie doczekał.
Diaspora ormiańska robi wiele, by filmowi towarzyszyło jak największe zainteresowanie na całym świecie. Rozwija się kampania społeczna #KeepThePromise, której twarzami są m.in. znani artyści i celebryci pochodzenia ormiańskiego (Cher, Serj Tankian z zespołu System of a Down czy, oczywiście, Kardashianki) wspierani przez artystów nieormiańskich (od Sylwestra Stallone po George’a Clooneya). Strony poświęcone filmowi i akcji są oczywiście atakowane przez Turków.
Jest mocno uwypuklony wątek sierot (...) Genocide Museum @ Erywań
O filmie, czyli szkoda
„The Promise” (lepiej niż „Przyrzeczenie”), to rozlewna, epicka opowieść w stylu starohollywoodzkim. Stylistycznie archaiczna i anachroniczna, bardziej współczesne i zdecydowanie bardziej udane są biblijne opowieści Cecila B.De Mille’a. Estetycznie bliżej „The Promise” do poetyki „Strażnicy” (magazyn świadków Jehowy z charakterystyczną ikonografią – bez aluzji ideologicznej) niż choćby, szukając jak najbardziej współczesnego odpowiednika, „Wołynia”, który w zestawieniu z produkcją Terry George’a, jest nadarcydziełem.
Ten patetyczny melodramat razi naiwnością inscenizacyjną, przewidywalnością wydarzeń (oprócz jednego, b. ważnego!) i zaskakującą nieudolnością ogólną. Film produkcji amerykańsko-hiszpańskiej ze zrozumiałych względów wśród 15 lokacji nie ma ani jednej tureckiej, ale dlaczego ekwiwalenty są tak okropne? Aż bolą „efekty specjalne” i scenograficzne (np. domalowanki Bosforu, stroje marynarzy francuskich). Francuski pancernik miał zabrać w rzeczywistości 4 000 uchodźców, w filmie wygląda na większy jacht z działkiem. Do tego starający się pewnie, ale okropni w gestach, aktorzy epizodyczni i statyści. Całość zasmuca wielopiętrowo, dość wcześnie przykleja się do widza deziluzja i trzyma do końca filmu. Na co poszło 100 milionów dolarów?
A przecież składniki wyjściowe zdawały się co najmniej obiecujące. Wschodzący gwiazdor Chris Isaac („Co jest grane Davis”, ostatnia trylogia „Gwiezdnych wojen”), Christian Bale (wiadomo), Charlotte Le Bon („Dzień Bastylii”, „The Walk. Sięgając chmur”) – trójka głównych bohaterów gwarantowała jakość. Ponadto w mniejszych rolach: James Cromwell (choćby z niezapomnianego „Młodego papieża”), Jean Reno (wiadomo) czy Rade Šerbedžija (niezapomniany Boris Klinga z „Przekrętu”). Za muzykę odpowiadał Gabriel Yared (m.in. „Angielski pacjent”, „Utalentowany pan Ripley”). Za sterami wspomniany Terry George, który także nie wypadł sroce spod ogona – line up naprawdę godny.
https://www.youtube.com/watch?v=mtekphm2ipM
Trailer "The Promise" Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.
Dlaczego na poziomie konceptu opowieść z potencjałem, jaką mogłaby być rozlewna historia o ormiańskim aptekarzu z prowincji (Isaac), amerykańskim dziennikarzu ujawniającym światu zbrodnie tureckie (Bale) i jego partnerce (Le Bon) nie porusza? Dlaczego opowieść o trudnej miłości w czasie zagłady nie wstrząsnęła, jak wstrząsnąć powinna?
Film ma wiele ułomności, większość już została wspomniana. Jednak największą słabością jest nieprzekonywujące obrazowanie cierpienia i brak pomysłu na dotarcie do współczesnego widza z najważniejszym komunikatem. Nie przekonują obrazy okrucieństwa, trudno uwierzyć w niewyobrażalną masakrę, jakiej dokonano w tak krótkim czasie. Nie wystarczą końcowe napisy informujące o ilości ofiar. Linearna, najszlachetniejsza nawet opowieść, to za mało, by dotrzeć do dzisiejszego widza, obeznanego z technikami narracyjnymi i potęgą obrazu. Jest mocno uwypuklony wątek sierot, ale nie wspomina się na przykład o eksperymentach medycznych dokonywanych przez Turków na Ormianach, o losach kobiet w haremach, o okrutnych zbrodniach - itd, itd. I, przede wszystkim, nie mówi się o cynicznej zmowie milczenia, towarzyszącej przez wiele lat Genocydowi. Może twórcom zależało na dotarciu do jak najszerszej grupy wiekowej i stąd takie obrazowanie, pozbawione okrucieństwa i, ostatecznie, prawdy?
Zobacz zdjęcia w galerii: Muzeum i Pomnik Ofiar Ludobójstwa Ormian (Genocide) @ Erywań, 3/5/17
Genocide Museum @ Erywań
Chciałbym bardzo, by „The Promise” poruszył i poinformował skutecznie cały świat o zbrodni ludobójstwa, jakiej dokonała Turcja, która nie zapomniała o czystkach etnicznych (Kurdowie). By lekcja historii została odrobiona skutecznie i by nikt już, jak kiedyś Hitler, nie mógł cynicznie podpierać się cynizmem innych. By moje marzenie nabrało choćby rumieńców spełnienia, potrzebne są mocniejsze strzały. „The Promise” poległ na ołtarzu hagiografii, nie wykorzystując szansy na powstanie dzieła filmowego. Nie wystarczy szlachetność przesłania. Dzisiaj, by dotrzeć do widza, niezbędna jest jakość artystyczna, której boleśnie zabrakło. Szkoda.
Przyrzeczenie (The Promise). Premiera w polskich kinach: 5 maja 2017.