Niespieszne celebrowanie zwyczajności, czyli małe życie kierowcy autobusu
Piotr Wyszomirski
Jim Jarmusch przygotował receptę dla zagubionych i alibi dla hipsterów. W czasach, w których tak wiele osób po prostu nie wie jak żyć, opowiada historię zwykłych ludzi, żyjących poza czasem i historią. Tydzień z życia Patersona w mieście Paterson NJ, to zbiór detalicznych codzienności i delikatnie dygresyjna, kolejna prezentacja fragmentu kosmosu autora „Poza prawem”. Jak zwykle u Jarmuscha spotykamy się z Ameryką zdemitologizowaną, zwyczajną, „nieamerykańską”. „Paterson” to także autotematyczny, intymny i osobisty film o poezji, poetach i mistrzach. To wreszcie film harmonijny.
Paterson jest młodym kierowcą miejskiego autobusu (w tej roli Adam… Driver, gwiazda „Przebudzenia mocy”). Pojazd jest mocno wysłużony, na bocznej ścianie reklamuje atrakcyjną cenowo usługę: rozwód za 299 dolarów! Dzień powszedni Patersona przypomina sceny z filmu „Dzień świstaka”: pobudka 6:15, wyjście do pracy, godziny za kółkiem, powrót do domu na obiad, wyjście z psem, małe piwo zawsze w tym samym barze. Żona Laura (w tej roli urokliwa irańska aktorka Golshifteh Farahani) przygotowuje posiłki dla obojga, maluje tkaniny i piecze babeczki czekoladowe, zaczyna myśleć o karierze muzycznej. Jest jeszcze Marvin (w tej roli Nellie, buldożka angielska, zmarła dwa miesiące po zakończeniu zdjęć, zdobywczyni Palm Dog Award w zeszłorocznym Cannes). Plus postaci z baru i przypadkowo napotkane. I poezja.
Paterson pisze codziennie. Zapisuje w notesie swoje myśli, które Laura nazywa dobrą poezją. To „poezja codzienności” – przyznam, że miałem pewne problemy z aż takim rangowaniem utworów filmowego Patersona. Bohater filmu inspiruje się twórczością Williama Carlosa Williamsa (1883-1963), poety i lekarza z Paterson. Ta „dwuzawodowość” jest ważna: bohater też nie jest zawodowym literatem, a Jarmusch kocha poetów, bo nigdy nie spotkał choćby jednego, który pisze dla pieniędzy. Świadoma poetyckość filmów reżysera „Broken flowers” jest ogólnie znaną cechą, tym razem jest tematem głównym.
W jednej ze scen oglądamy skromną biblioteczkę bohatera. W rzędzie książek można wypatrzyć „Nowojorską trylogię” Paula Austera. To czytelne nawiązanie - najnowszy film Jarmuscha bardzo przypomina „Dym” Wanga i Austera, w którym Harvey Keitel, grający właściciela sklepu tytoniowego, codziennie robi zdjęcie, codziennie takie samo ujęcie. Jest sporo dygresji autotematycznych. Laura wszystko ma czarnobiałe: spódnice, firanki, czekoladowe babki. Nawet zamówiona gitara jest w ulubionych kolorach autora „Kawy i papierosów”. Młoda para wybiera się do kina – oczywiście na film czarnobiały. Poza tym Iggy Pop, szafa grająca w barze i pewnie jeszcze trochę.
Treatment „Patersona” powstał 20 lat temu. Dlaczego właśnie teraz Jarmusch do niego wrócił? W dobie powszechnej utraty zaufania reżyser opowiada się za światem codziennych wartości. Światem ludzi podobnych (co znamienne, w obrazie występuje kilka par bliźniaczych kobiet i mężczyzn), banalnych, przewidywalnych, wycofanych. Paterson programowo nie posiada telefonu komórkowego, właściciel baru nie chce, mimo próśb klientów, zakupić telewizora do lokalu. Woli zdecydowanie rozmowy o postaciach historycznych związanych z Paterson (najsłynniejszy to Lou Costello). Postaci nie okazują większych emocji, wszystko jest bardzo lajtowe.
Czy najnowszy film legendy amerykańskiego kina niezależnego można potraktować jako manifest albo przesłanie? Z pewnością chętni do takiego odczytania znajdą się. Film doskonale wpisuje się w nastroje części młodych apologetów życia bez odpowiedzialności i ryzyka. Na pewno znajdzie się na liście ulubionych filmów każdego, szanującego się hipstera. Jak widać człowiek nie musi walczyć, zmieniać świata – co tam zmieniać – nawet nie musi interesować się światem. Może funkcjonować bez właściwości…
Ale nade wszystko „Paterson” jest filmem harmonijnym. Kadrowanie, rytm, prowadzenie aktorów – wszystkie elementy tworzą urokliwą, trochę buddyjską całość. Poza czasem i historią. To jeden z filmów, które, czasami nie wiadomo dlaczego, będą często wracać. A próba znalezienia przyczyny tych powrotów jest z góry skazana na banalizację. Więc nie próbujcie, tylko poddajcie się.
Poddawać się można w: sopockim Multikinie, gdańskim Żaku i Gdyńskim Centrum Filmowym.
https://www.youtube.com/watch?v=m8pGJBgiiDU
Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.