Poszerzenie pola walki o jedną miłość za daleko
Zbigniew Radosław Szymański
Chyba już mi na skróty, pisze Jerzy, anagram Starucha, i my, jego wierni czytelnicy, czujemy, że ma rację, że nie jest to czcza minoderia. Co więcej, czujemy, że i nam nie dalej, a gdzie ów skrót prowadzi, aż strach pytać: Więc jeśli na przełaj/to już nawet nie pytam/dokąd.
Zresztą, po co nam znać azymut, skoro: Myślałem, że znam drogę-/już tyle razy/przeszedłem pustkowie/i ziemię jałową//A jakbym wciąż/ z ruchomych piasków/za włosy się wyciągał.
Poeta jest fatalistą, wie, że wyboru nie ma: Jaki miałem wybór/kiedy jedna droga ślepa/a druga donikąd. Gdzie byśmy nie poszli, wszędzie te same bezdroża, te same manowce, nie zawsze cudne, o czym wie już ten doświadczony perypatetyk, o którym inny poeta, Wojciech Fułek, tak pisał:To poeta, który nie chce pisać wierszy. Chce je poczuć pod stopami, pod palcami rąk...
I rzeczywiście, jego wiersze były jak dotąd wychodzone na niezliczonych bezdrożach i zakamarkach świata. Później już tylko, gdy siły tego niestrudzonego globtrotera opuściły, w drodze do baru Baryłka, by wreszcie okopać się na stałe w tym swoim Grabówku, gdzie z wierszami rozmawia a podróże odbywa wyłącznie na płótnie malowanych z pasją obrazów, na których droga, jest częstym motywem. Bo i po cóż włóczyć się, gdy drogę nosi się w sobie, a ta materialna już tylko autostradą do nikąd?
Wszędzie te same pułapki i tylko nielicznym udało się "wyciągnąć za włosy" w porę. Udało się Jurkowi Stachurze: Dziś ułaskawił mnie los- chociaż mimo żalu i listy skarg, jakich nie szczędzą bliscy, nie dane mu: cofnąć czas/i wyzbierać z trawników/puszki po piwie i butelki. Mało komu to się udało, i "wciągnęły ich ruchome piaski", a sił, by się "wyciągnąć za włosy" zabrakło. Nie udało się królowi ulicy Kalksztajnów: Dzisiaj do plastikowego kubka/wrzuciłem ci dwa złote.
Stachura, jakiego znaliśmy dotychczas: Ktokolwiek widział/Niech zapomni - zmienił się w swój anagram. To, co pisał dotychczas, co było pełną młodzieńczej dezynwoltury (już przy nazwisku Jerzego nie spotkamy dopisku junior) poezją drogi, zastąpiła droga miłość. Droga, bo kosztowna, i w sensie materialnym i duchowym: Ile jeszcze razy/skusisz mnie owocem/a potem wymienisz/ na złotego cielca.
Najnowszy tomik wierszy Jerzego Stachury "O jedną miłość za daleko" to liryczny pamiętnik z pola bitwy. Bitwy z nałogiem życia i śmierci, z pętami Dekalogu: Nie święci mi się niedziela/i wiersz grzeszy/siódmym przykazaniem(...) Nie święci mi się niedziela/ i wiersz grzeszy/dziewiątym przykazaniem - ale głównie walką z miłością, właściwym według poety, naszego świata Demiurgiem: Stworzyłem sobie boga/na twój obraz i podobieństwo(...) A kiedy zbyt długo milczy/wyrzynam sobie kolejne żebro/i tworzę nowego boga.
Ucieszył pewnie Jerzy tym stwierdzeniem feministki, bo to bóg-kobieta, wychodzi z tych zmagań z tarczą. A nie jest ta bitwa modnymi w poezji młodych zapasami w kisielu, lecz dobrze przemyślaną strategią, dzięki której jedna ze stron wychodzi zwycięsko. To są zmagania mające za cel podporządkowanie sobie przeciwnika. Tytuł tomiku "O jedną miłość za daleko" nawiązuje do słynnego wojennego filmu pod podobnym tytułem O jeden most za daleko. Nawet w jednym wierszu ten most jest wspomniany: Może nie wszystko stracone/choć rzeka zabrała most(...) jeszcze wpław się odważę. Rzeczywiście determinacja poety jest ogromna. Na niewiele się Stachurze te wszystkie strategie, podchody i próby zawarcia ugody zdadzą: Na łeb na szyję/ta twoja miłość/a moja psu na budę. Ba, gdyby to można wiedzieć, zanim się do tych zapasów przystąpiło! Ale cóż zrobić, gdy mężczyznę rozsadza nadmiar testosteronu, czyniąc zeń bezwolnego seksoholika: Mówię-wiersz/myślę-kobieta. To już ciężki nałóg, ogołacający z wszelkich norm i ze zdrowego rozsądku: Nie mam już duszy/a piekło jest we mnie(...) A karczma ta/Beatrycze się nazywa. W takich to warunkach, w takiej karczmie, namaszczony przez samego Mistrza: Nie mieliśmy szczęścia w miłości/choć sam Petrarka/namaścił nas wierszem - poeta brnie, zaślepiony zbyt dużą dawką erotycznego dopalacza i nic dziwnego, że: Zagubiłem się/jakbym o jedną miłość/poszedł za daleko. Miłość u Stachury to nieustanna wojna. Raz się jest ofiarą, raz uchodźcą, nigdy jednak nie dane bohaterowi jego wierszy zwyciężyć.
Stachura maluje nam obraz miłości zaborczej, totalnej, nie pozostawiającej rannych. Można tylko wygrać lub się poddać zwycięzcy, co zresztą Jerzy z cierpliwością potulnego pantoflarza czyni oddając inicjatywę przeciwnikowi:Wciąż ciebie kocham/chociaż już tylko poniewieram się/po twojej miłości// I wiersze noszę za tobą/jak walizki/ na ostatnią podróż.
A zaczynało się tak niewinnie i stereotypowo. Jakaś mniej czy bardziej przypadkowa znajomość, zaproszenie „na chatę”: Zaparzę herbatę/a ty tymczasem/obejrzyj sobie/moją kolekcję wierszy.
Tak, były takie czasy, gdy podrywało się nie tylko na znaczki, a wiersze były szczególnie dobrą przynętą. Ilu poetów od tego i dla tego, zaczynało swój poetycki fach. W tym momencie mężczyzna myśli, że ma jeszcze przewagę, że to on wyznacza reguły gry, ale bardzo szybko okazuje się, że: Wyznaczyłaś mi dni/a nawet godziny/jakbym teraz/ był twoją własnością.
Bywa, że "własność" się buntuje:Ten/ który kochał/odszedł dziś rano//Nie zdążył ci powiedzieć/że byłaś matką/ jego wierszy-dzieci. Nie zdążył, ale na tyle znam poetów i ten rodzaj pantoflarzy, by nie wiedzieć, że wrócą (wrócę), próbując zmiękczyć serce swojej wybranki kolekcją nowych wierszy i rozbudzając w niej uczucia macierzyńskie. Wróci i Stachura, bo to masochista: Kulę się jak pies/kiedy podnosisz na mnie oczy.
Czegóż to miłość z biedakiem nie wyczynia, zapewniając jednocześnie, że przynosi pokój i zgodę: Nie jestem z tobą/w stanie wojny/ale zabiłaś mnie dzisiaj/ dwadzieścia pięć razy.
Ile może (musi?) poeta wycierpieć, by pojąć, że: Bawiłaś się moją miłością/jakby życie/było tylko sceną(...) Ale twoje ciało/nie było dla mnie teatrem/zabiłaś mnie naprawdę.
To jeszcze nie tragedia, chociaż finał tych miłosnych zmagań był w przedstawionym przez poetę przypadku do przewidzenia. To wciąż tylko liryka Jurka barda, lirnika. Gorzej, gdy wytrzeźwieje ze szponów feromonowych dopalaczy i zauważy: Dźwigałem nie swoją miłość/na grzbiecie/sercu i nogach. Oj, mężczyzna zdradzony (czy zdradzający, to nie jest w tym wierszu jasne) zdolny jest do wszystkiego. Bój się więc kobieto, by ten łagodny jak baranek poeta nie stracił cierpliwości.
Dotychczas, pole Stachurowych walk było ograniczone do codziennych zmagań wędrowca z wybojami bezdroży. Jeżeli w tych zmaganiach pojawiała się kobieta, to był to cel westchnień, adoracji, żalu, gdy miłość się kończyła, i nadziei na nową. Stachura, pisząc swój intymny dziennik - bo są jego tomiki rodzajem lapidarnego, ale bogatego w treść raptularza zmagań z codziennością, ułomnością ciała i ducha, bólem, smutkiem, nadmiernym rozpasaniem zmysłów - z dużą szczerością, lecz bez ekshibicjonizmu, przedstawia vanitas nie jako dołujący smutek, ale pogodzenie z nieuniknionym. Nie buntuje się, nie wierzga przeciw ościeniowi, lecz z lekkim przymrużeniem oka, z odrobiną sarkazmu i przewrotnej ironii prowadzi nas, czytelników, swoimi rzadko prostymi ścieżkami, wprowadzając w swój bogaty, impresjonistyczną feerią barw i motywów, świat. Forma wierszy jest niezwykle skondensowana, metaforyka oszczędna, brak zaciemniających (lub rozjaśniających) ozdobników. Krótkie, kilkuzdaniowe wiersze rzucane są na papier niczym barwne plamy przez malarza na płótno blejtramu. Ta metoda powoduje, że chce się do tych wierszy nieustannie wracać, za każdym razem odkrywając jakieś ich nowe zaciemnione przy poprzednim czytaniu znaczenie. Miłość, która zawsze była w wierszu Stachury obecna, to nie łzawy sentymentalizm, lecz raczej nieustanne pasmo błędów i klęsk. Mogą podobać się te wiersze kobietom, bo pełne są masochistycznego poddania się jego, samca, żywiołowi waginalnemu. Kobieta u Stachury zawsze, mimo spotykanej z jego strony poniewierki, wygrywa.
Ten najnowszy w dorobku tego płodnego poety tomik jest chyba najbardziej dojrzały. Nad poprzednimi ciążyło piętno zbytniej nerwowości, chęci powiedzenia wszystkiego, jakby czas mówiącego był policzony. W tym tomiku mamy bardzo trzeźwy zamysł nad tym, co już ma za sobą, brak jeszcze ostatecznych rozstrzygnięć, chociaż coraz częściej poeta zerka w stronę zaświatu. Jednak wciąż jeszcze Nie potrafię napisać/ pożegnalnego/listu-(...)W okopach życia/nie mówię o śmierci/a strach leczę wierszem. I oby się jak najdłużej bał, bo to wzbogaci nasze biblioteczki.
Stachura wciąż ma poczucie, że chociaż: ...popełniłem/trzy tysiące wierszy - to: może świat/chciał mi coś powiedzieć/ale ja nigdy/nie byłem gotowy/wysłuchać go. I dlatego zapewne Nigdy się nie dowiem/na podstawie jakiej powieści/życie napisało dla mnie scenariusz.
To bardzo dojrzały, bardzo męski tomik poety, który już wie, że poszedł: O jedną miłość za daleko oraz, że: Tak dużo/ chciałem od życia/z racji istnienia- -//A teraz każdego dnia/skreślam jedno/niespełnione marzenie//I chyba/nie starczy mi dni. Pomimo to wciąż brnę w życie/a śmierć/zamykam w wierszach//I tylko czasami/otwieram się/ na cztery strony miłości - -.
Chyba więc poszerzenie pola walki nie jest najgorszą taktyką, i mimo wiadomego rezultatu, warto brnąć w życie i miłość, nawet jeśli Nic nie zrozumiałem z miłości.
Czytajmy wiersze starucha Stachury, bo: Dobrze mieć wiersze/na czarną godzinę. A i miłość może spać spokojnie, bo jej poeta nie opuści:
Obiecałem sobie późną starość
chociaż nie rzucę wierszy
z kolejnym nowym rokiem
ani gitary nie oddam
za czapkę cukierków
A i twoją miłość
nawet o kulach powłóczę
do końca - - -
Nie, Jerzy! Tego wszystkiego nie mówi się kobiecie, chyba, że chcesz do końca życia być pantoflarzem. Chyba rzeczywiście nic nie zrozumiałeś.
O jedną miłość za daleko, Jerzy Stachura, Wąbrzeźno 2016, wydanie I, s. 63. Okładka Jerzy Stachura, Kawki nad łanem pszenicy, olej. Publikację wydano przy wsparciu finansowym Miasta Gdyni.