Świętojańskie wideo

Teatr na nowe czasy: Komuna//Warszawa, Paradise Now? Remix Living Theatre

Wiedżmin w Teatrze Muzycznym w Gdyni: fragment próby medialnej

Śpiewający Aktorzy 2017: Katarzyna Kurdej, Dziwny jest ten świat

Barbara Krafftówna W Gdańsku

Notre Dame de Paris w Teatrze Muzycznym w Gdyni: Czas katedr




Urodziny Plebanii w gdyńskim klubie Ucho

Opublikowano: 19.06.2007r.

15.06.2007 w gdyńskim klubie Ucho odbył się urodzinowy koncert Plebanii. Byli tam nasi wysłannicy - Marta Zamorowska i Grzegorz Rekowski, którzy przeprowadzili rozmowę z Wiele Wiatrów - perkusistą, a zarazem twórcą tekstów zespołu z Helu. Ponadto zapraszamy do galerii, gdzie znajdziecie zdjęcia z tego koncertu.

GALERIA - Fot: Grzegorz Rekowski, Marta Kalinowska


Gazeta Świętojańska: Jak wrażenia po dzisiejszym koncercie? Nie spodziewaliście się podobno aż takiej frekwencji.

Wiele Wiatrów: To jest tak: każda kapela ci powie, że „mogło być super, ale...”. W Anawie gra dzisiaj Imperial Leather, ale z tego, co wiem, spóźnili się. A ludzie tam ciągle są i czekają. Niby jest to mały klub, ale te 100-150 osób, które tam teraz jest, mogło być tu dzisiaj z nami. Wiecie, na Pomorzu gramy dosyć często i nie jesteśmy tu żadnym zjawiskiem, niczym niesamowitym. W zeszłym roku w Uchu były cztery stówki. Dziś dobrze ponad dwieście. Jestem zadowolony, bo naprawdę byłem przerażony, że może przyjść trzydzieści osób, a taka ilość to personel, którego zbytnio nie widać… Na takich koncertach gra się wtedy naprawdę żałośnie. Dziś było dobrze.

G. Ś.: A ci ludzie wchodzący na scenę? Naprawdę wam to nie przeszkadzało, nie wydawało się to irytujące?

W. W.: Nie wiem, czy zarejestrowałeś jak powiedziałem: „chodźcie wszyscy”. Naprawdę chcieliśmy, aby ci ludzie z widowni weszli na scenę i się bawili. Zrozum, że w pewnym momencie nie interesuje cię, czy są oni z przodu, pod sceną, czy tuż za twoimi plecami. Graliśmy takie koncerty, gdzie była duża scena, a połowa publiczności na jednej nodze stała na niej, aby tylko być z nami, aby się bawić. Mieliśmy wszystko pozrywane, statyw wbił mi się w kocioł, ale mi to naprawdę kompletnie nie przeszkadza. Nie obchodziły nas jakieś koszty czy brak słyszalności. To jest piękne, bo ci ludzie nie wchodzą, żeby narobić gnoju, tylko żeby pobyć wspólnie. A to, że coś się zerwie, przewróci, zbije – to niechcąco. Mam mieć do nich pretensje, że przyszli się pobawić? Ja ich kocham za to, bo tylko dlatego, że oni są, my możemy grać i to, co robimy, ma sens. Jestem normalnym kolesiem, który dziękuje im, że przyszli dzisiaj do nas, a nie czy tam, czy gdzie indziej – przecież imprez jest wokół sporo. Nie chcę mówić rzeczy typu „energia, fale” – to są banały, wyświechtane rzeczy, ale każdy, kto ich używa naprawdę, to czuje. Do tego się dąży, to się chce przeżywać, to działa. Weźcie pod uwagę, że miało być The Bones pojutrze w Uchu. A ludzie naprawdę mają wątroby, mają portfele – i te zasoby, ta ich wytrzymałość jest ograniczona. Przyjdą na jeden koncert, nie pójdą na drugi. Wybierają nas – jest mi wspaniale.

G. Ś: Dlatego zależy wam na umiarkowanych cenach biletów?

W. W.: Niestety często cena biletów jest narzucana. Nie chcę, żeby to była dziadowska cena typu 3 zł, „przyjdźcie wszyscy, będzie fajnie”. Ale nie może być to też cena zaporowa – to są uczniowie, studenci. Po drodze muszą wypić ze trzy wina, często muszą dojechać. I odkłada taki tydzień, dwa... Przecież nie chcę, żeby kradł z portfela mamie czy tacie. Jasne, miło byłoby zrobić drogie bilety, zgarnąć kasę. Nie ukrywam, że po koncercie wziąć dużo pieniędzy to jest bardzo przyjemna sprawa, ale nie za wszelką cenę.

G. Ś.: Czyli granie jest dla was bardziej hobby niż źródłem utrzymania?

W. W.: Nie, to nie tak. Dla mnie nie jest to zwykłe hobby. Liczy się tylko muzyka + indianizm (szczęśliwie udało mi się to połączyć, nie muszę swoich pomysłów o rdzennych Amerykanach na siłę przemycać do utworów). To jest moje życie, taki po prostu jestem. Po pracy gram próby, a w weekendy jeżdżę na koncerty. A wszystko w duchu Szalonego Konia.

G. Ś.: Był to wasz kolejny koncert w Uchu. Jest taki, który wspominacie najlepiej? Może ten przed Pidżamą Porno?

W. W.: Absolutnie nie! Graliśmy wtedy dzień wcześniej w Szczytnie. Daliśmy tam koncert bardzo energetyczny pod każdym względem. Przyjechaliśmy wczorajsi, z rozpędu. Graliśmy, bo Grabaż nas zaprosił. Zresztą wiele razy nas zapraszał, to fajny koleś… Pamiętam taki moment: wszyscy krzyczeli Plebania, a my krzyczeliśmy Pidżama. To było świetne. Nie ma jednak koncertów mniej lub bardziej ważnych. Każdy to wydarzenie. Każdy to jakiś sukces i jakieś potknięcie.

G. Ś.: W Trójmieście zawsze ciepło jesteście przyjmowani – w końcu to wasze podwórko. A jak sprawa wygląda w głębi Polski?

W. W.: Tak samo. Tak jak dzisiaj, uwierz mi. Dlatego miałem „stresa”. Gdybym po nosie dostał u siebie, to byłoby przykro. W zasadzie jest tak, że jeżeli ktoś przychodzi na koncert to po to, by przeżyć ciekawy wieczór. By zawiązała się ta nitka między kapelą, a publiką. Gdy tak się dzieje - jest pięknie i chce się przyjechać ponownie.

G. Ś: Możemy nie mówić „o energii”, ale wasze koncerty są bardzo energetyzujące. Wraca się do domu po świetnej zabawie i mówi się: „ja chcę jeszcze”.

W. W.: Wiesz dlaczego dzisiejszy koncert był bardzo dobry? Bo usłyszałem takie słowa. Nie zdajesz sobie sprawy, jak takie słowa są ważne dla człowieka, który zamiast siedzieć w kapciach, paść bęben (tu pokazuje brzuch – red.) i mieć wyćwiczony kciuk (od pilota – red.) kupuje nowy sprzęt za ostatnie pieniądze… Wiesz, jedni kupują samochody, a inni kupują graty. I potem okazuje się, że przychodzi dziewczę i mówi takie miłe słowa... Dałaś mi naprawdę niezły motorek do działania na przyszłość.

G. Ś: A teraz chciałabym zadać pytanie z innej kategorii. Nagraliście na płycie „Nie ma zagrożenia…” piosenkę Dezertera „Ostatnia chwila”. Jak pierwszy raz usłyszałam wasze wykonanie, to byłam wniebowzięta. Jest to jedna z lepszych, moim zdaniem, piosenek Dezertera, a w waszej aranżacji również brzmi pięknie. Fantastyczne było to, że nie staraliście się naśladować oryginału. Stworzyliście coś swojego, nowego, oryginalnego.

W. W.: Kocham cię! Robisz mi naprawdę wielką radochę. Z „Nie ma zagrożenia…” sytuacja wyglądała tak, że tam się zgłosiło kilkadziesiąt zespołów… 70? Nie pamiętam dokładnie.
Młody: Tak, 70-80.
W. W.: No, tyle zgłoszonych. W ogóle miała to być pojedyncza płyta. Z tych 70. wybranych zostało 15 kapel. Wśród nich byliśmy my i jeszcze Farbeni, Włochaty, Apatia… Z jednej strony to nasi koledzy, a z drugiej górna półka jeśli chodzi o punkrocka. Było nam bardzo miło i już. Gdy dostałem telefon powiedziałem „ok., ale daj mi sekundę”. Zaciągnąłem się i w tym momencie pomyślałem jaki utwór zrobić. Chciałem już z góry go zarezerwować, nie chciałem później dzwonić, pytać się, czy ktoś już coś zrobił z tą piosenką. Nie chciałem, aby się coś powtarzało, aby ludzie porównywali wersje. Dlatego powiedziałem tak: „W takim razie my zrobimy <>”. I już aranżację miałem w głowie. W tym właśnie momencie naprawdę wiedziałem, że zaczniemy od indiańskiego zaśpiewu, później polecimy tym swoim rytmem, jakiś mały zaśpiew wstawimy do środka… Zastrzegliśmy sobie „Ostatnią chwilę” i wiedzieliśmy, że nikt inny nie będzie tego utworu nagrywał. I naprawdę mieliśmy mnóstwo sygnałów, że o ile płyta „Czady” jest fajna, bo jest czadowa, to te numery są wiernymi kopiami. Są zrobione z wielkim sercem, ale to wierne kopie. A na „Eksperymentach” jest kilka ciekawych pomysłów. Bardzo się cieszę, że nas zamieścili właśnie na „Eksperymentach” i z tego co słyszałem… no dobra, to jest po prostu świetnie odbierane, cieszę się bardzo. Ale nie graliśmy tego utworu bardzo długo na próbach i dlatego nie zagraliśmy go dzisiaj. Zresztą, nie dalibyśmy już rady – Młody z wokalem, ja żeby fizycznie... Wiesz, stary już jestem, serce wysiada i tak dobrze, żeśmy dobrnęli do końca. Wiesz, weterani...

G. Ś.: Mówisz, że jeszcze nic tak naprawdę nie zrobiliście. Ale macie za sobą coś, co chciałby przeżyć każdy zespół – występ na Woodstocku. I to dwukrotny.

W. W.: O, widzisz – tu też jesteśmy weterani. Graliśmy tam dwukrotnie, z czego drugi raz graliśmy drugiego dnia wieczorem. W bloku razem z Heyem, Raz Dwa Trzy... Słuchaj: Hey, Raz Dwa Trzy, Voovoo i Plebania. I potem prosto z dużej sceny do namiotu folkowego. Następnie podszedł Słoma i podał mi złamaną rękę. To jest nobilitacja.

G. Ś.: Tak naprawdę to stanąć na scenie i popatrzeć tam z góry na to wszystko – to już jest przeżycie.

W. W.: Właśnie. Ja widziałem ludzi stojących gdzieś tam po kaszę na liściu kapuścianym kilometr od nas. I ta kolejka tańczyła w rytm naszej muzyki! Kiedy w Lęborku odwołano Woodstock, zorganizowana była impreza, taki mini festiwal dwudniowy . To było szkolenie Patrolowców. Pięćset osób + goście. I pierwszego dnia Olej i Raz Dwa Trzy, a drugiego dnia Zbigniew Hołdys i Plebania. Takich chwil się nie zapomina. Po czym na następny rok dostaliśmy zaproszenie do „telewizora” na finał orkiestry. Mieliśmy grać pod Pałacem i jeszcze gdzieś, ale graliśmy na Punkowej Orkiestrze w Krakowie. A tam grali: UK Subs, Oi Polloi. Chcieliśmy tam być z tymi ludźmi na takim koncercie, mieć obok garderoby. Więc zagraliśmy, a potem szybciutko do „telewizora”.
Młody: Gdzie dostaliśmy 1,5 minuty na podłączenie się
W. W.: I już nie chcieliśmy grać. Chcieliśmy powiedzieć „do widzenia”.
Młody: Ale to było wejście 22:40, czyli już małe podsumowanie – ile zebrane, co się wydarzyło. I Owsiak wyszedł, powiedział w zupełnych ciemnościach, że jest takie magiczne miejsce w kraju…
W. W.: Bo przyszła pani z kartkami i kieruje tym tak, żeby było medialnie, ustawione , żeby to był produkt. A my mówimy, że nie chcemy nic sprzedać, nie chcemy się pokazać, że chcemy tylko zagrać i sprawić przyjemność tym ludziom, którzy tam przyszli. Że gramy, bo Jurek zadzwonił. Dosłownie. Dla mnie to też było niesamowite, że ten człowiek dzwoni do mnie i osobiście zaprasza na koncert. Zresztą tam był Tomek Słodki, co zaprocentowało trzykrotnym graniem na kapitalnym festiwalu "Nie zabijaj".
Graliśmy tam na jednej scenie, na drugiej grał zespół Daab. Gwiazda festiwalu. A my mieliśmy „full house”. Miło, prawda?

G. Ś.: Nie chcieliście wrócić do składu 4-osobowego?

W. W.: Nie. Jak już zacząłem drzeć mordę i okazało się, że sobie radzimy, to już nie. Wolałbym skupić się na bębnach, ale tak też jest dobrze. Poza tym trzy osoby to liczba idealna – do samochodu, hotelu (zamiast dwóch dwójek – jedna trójka). Poza tym z kasą wygodniej. Wiecie, kasa jest potrzebna, na sprzęt, na dojazdy, to wszystko kosztuje. Idę do pani księgowej i myślę sobie, że 9-osobowy reggae zespół przychodzi i dostaje tyle kasy co my we trzech. Poza tym to jest wyzwanie – zróbmy we trzech to, co inni robią w szóstkę.

G. Ś: Tak naprawdę nie słychać, że nie ma gitary, że jest was tylko tylu.

W. W.: Dzisiaj to zasługa przede wszystkim „pana za gałami” (dźwiękowca – red). Rysiu jest akurat bardzo w porządku, ale trafiają się tacy, którzy są albo aroganccy i mówią „tyle ile ja dam, tyle wam wystarczy” i wtedy nie chcemy, żeby ten pan nas obsługiwał, bo jest po prostu chamem. Albo trafiają się tacy, którzy chcą dobrze, ale nie potrafią. Siedzią i robią w gacie, a wszystko brzmi fatalnie. A ty jesteś na scenie i nie wiesz, nie masz pojęcia, czy i jak słychać to, co grasz. Potem schodzisz, otwierasz browara, podchodzą ludzie i mówią :„Niepotrzebnie darłeś ryja, bo nie było cię słychać.” Albo: „Grałeś na werblu? Bo go nie było”. Wiesz, szlag cię trafia wtedy. Ale już się przyzwyczaiłem, bo na to nie mam wpływu. Nie stać nas na to, by jeździć z własnym akustykiem. Zdajemy też sobie sprawę, że stosunkowo trudno nagłośnić taki zespół, jak nasz. Dlatego, gdy ludzie pozrywają kable tańcząc na scenie - nie szkodzi. I akustyk ma mniej roboty…(śmiech). Jest fantastycznie...

Wywiadowali: Marta Zamorowska i Grzegorz Rekowski

br>


Plebania. Senex. Born in the PRL, 15 czerwca 2007, Ucho, ul.św.Piotra 2, www.ucho.com.pl


Powiązane artykuły

- Super weekend muzyczny mieliśmy w Uchu. Najpierw Dezerter potem Akurat - czy można coś więcej chcieć od życia?:))) - 05.03.2007

- 11.03.2007 - Highway to Hell. Mystic Tour 2007 w Uchu.

- 18.03.2007 - Param pampam param pampam : Mamani Keita w Uchu. Muzyczne wydarzenie w Gdyni

- 02.04.2007 - Dark Independent w Gdyni

- 14.04.2007 - Punk patriotyczny i mistyczny. Armia i Lao Che w Uchu

- 30.04.2007 - Punk's not dead - No Means No w Uchu

- 27.05.2007 - XX - lecie Włochatego w gdyńskim Uchu

- 15.06.2007 - Mocny piątek w Gdyni: Plebania / IMPERIAL LEATHER / HAELUCENOGENOKLEKTYZM



Autor

obrazek

Newsowiec
(ostatnie artykuły autora)