Przypomniałem sobie koncert Maleńczuka i to jak mój stolik (zajęty od zasiedzenia wraz z sąsiednim) gdzieś wyleciał. Tym razem, aby zasiedzieć stolik trzeba by stoczyć niejedną batalię z kobietami (stałymi bywalczyniami, jak rozumiem), więc pozostało oczekiwanie na koncert, który rozpoczął się z solidnym opóźnieniem na stojaka. Są tego plusy i minusy, bo z automatu zasłaniało się Aptekę szalejącą na miniaturowej scence wszystkim „bywalcom” zasiadających na wygodnych kanapach. Skoro już mowa o specyficznym miejscu i jego klimacie bardzo artystycznym, bardzo sopockim to wspomnę tu słowa Kodyma, który niegdyś (2007 rok) wypowiedział się na ten temat.
„Maciek Maleńczuk mówił: poeta to taki cienias, a po latach chełpił się wydaniem swojego poematu przez Wydawnictwo Literackie... Co sądzisz o poetach-rockmanach? I nie pytam tu o granice poezji, tylko jak ty widzisz tekst, przekaz w muzyce rockowej...
Kodym: Samo słowo poeta chyba się troszkę zdewaluowało i jak ktoś dzisiaj mówi "poeta", to mi się tak wydaje, jakby mówił "pedał"'. I gdzieś to się jakby w ogóle zgadza. Nie ma co tworzyć jakiejś pompatycznej atmosfery, bo to jest pożywienie dla tych, co się chcą dowartościować np. pobytem w SPATIF-ie, czyli knajpie tzw. artystycznej, no i przychodzą tam po ciężkim dniu pracy w fabryce albo na straganie.. I zaczynają się gadki jakimi to oni są artystami, jaką sztuką się zajmują, jaką instalację zmontowali ostatnio itd.”
Źródło: http://members.chello.pl/d.kolodynska/wyw_kodym.htm
Nie chcąc analizować co lider Apteki miał tu na myśli podążę jednak za swoim tokiem myślenia, bo boję się, że może mi ulecieć. Zespołu myślę, że nie trzeba Wam przedstawiać. Wystarczy wspomnieć dobre koncerty z Ucha i Heinekena 2006. Gdyńska publiczność lubi psychodelię wykonywaną przez Kodyma i spółkę. Dowodem są licznie stawiające się rzesze pamiętające jeszcze czasy „budy”, czy też słynnego morenowo-suchaninowego Burd’la. Zastanawia mnie etymologia słowa psychodeliczny pochodząca od angielskiego słowa „psychedelic” i mająca zastosowania do nurtu muzyki rockowej, który jeszcze jak widać na przykładzie Apteki wcale nie zginął, a raczej ma się dobrze (bo trudno mi nazwać Feel, czy też inne radiowe pop-eliny muzyką rockową).
Koncert z Ucha – archiwum Gazety Świętojańskiej
Skorzystałem z wikipedii i oto co mi wyskoczyło - Rock psychodeliczny – gatunek muzyczny powstały w połowie lat 60 XX wieku, równocześnie po obu stronach Atlantyku. Rock psychodeliczny silnie związany był zwłaszcza z ruchem hippisowskim, stanowiąc główny środek artystycznego wyrazu ideologii "Dzieci kwiatów". Nazwa pochodzi zatem od tzw. psychodelików, substancji psychoaktywnych, które zbuntowana młodzież lat 60 zażywała w celu osiągnięcia odmiennych stanów świadomości. Rock psychodeliczny przyczynił się jednocześnie do powstania takich gatunków muzyki rockowej jak hard rock, rock progresywny czy nawet heavy metal. Za prekursora rocka psychodelicznego uważa się amerykański zespół Vanilla Fudze. Pierwotnie rock psychodeliczny wywodził się z tradycyjnego rock’n’rolla oraz bluesa, odchodząc w stronę muzycznej awangardy, wzorców dalekowschodnich (np. Ragi) a nawet muzyki elektronicznej i jazzu. Bardziej skonwencjonalizowaną odmianę psychodelicznego rocka stanowi acid rock.
Mimo, że definicja ma za zadanie przybliżać i znajdywać istotę szczerze przyznam, że niewiele to mi pomogło. Nowa płyta Apteki z 2007 roku pod zaskakująco prostą nazwą „Apteka” nie nawiązuje już do okresu popularnych (z powodu specyficznych leków) lat 60-ych a porównywanie muzyki Kodyma z Janis Joplin też wydaje mi się mało adekwatne. Mimo tego na koncerty przychodzi całkiem liczna rzesza, która w większości pamięta jeszcze stan wojenny i posiada traumatyczne związane z nim odczucia i lęki. Dobrym sposobem na ich skatalizowanie (bo o wyleczeniu po jednym przesłuchaniu Apteki raczej nie ma mowy) jest kupienie sobie płyty Apteki. Szczęśliwcy, którzy dotarli na koncert i mieli ochotę wyczekać do mniej więcej 22 w niezłym ścisku i w swądzie arystokratycznych fajek nie powinni czuć się zwiedzeni. Zresztą część osób poradziła sobie z brakiem miejsc wskakując na parapety. Wrócę do muzyki. Zaczęło się mocno, energicznie. I tak to trwało aż do przerwy. Na uwagę zasługuje wykonanie utworu „Korowód” poety Marka Grechuty.
Przerwa na uzupełnienie płynów
Poza tym trio zagrało kilka utworów z "Narkotyków" i "Urojonegocałegomiasta". W pewnym momencie w trakcie przerwy Kodym domalował na plakacie Bielizny liderowi Janiszewskiemu wąsy. Tak oto zaznaczył swoją obecność Jędrzej Kodymowski w sopockim klubie Spatiff. Może to jakiś sygnał, że jeszcze tu wrócimy, aby zagrać z Bielizną? Mam nadzieję, że tak. Lider nie mówi nic o przyszłości zespołu, ale patrząc na niezłą kondycję mam nadzieję, że jeszcze spotkamy się niejeden raz (może nie na Jarocinie, ale Heinekenie czemu nie?). Taki band jak gdyńskie trio powinno mieć nieco ciekawszą oprawę koncertu, choć surowe brzmienie sprawdza się również w wąskich klubach równie dobrze, jak na festiwalach. Mi spodobała się najbardziej Menda (utwór pochodzący z płyty o tej samej nazwie z 1994 roku nagrywanej w gdańskim studiu Krater). Podobnie sądząc z reakcji myślała większość publiczności. Ciekawy jest fenomen, że niektóre z utworów są nadal bardzo aktualne, co czyni z grupy diament sceny alternatywnej, czy jak napisałem awangardowej, bo chciałbym żeby Apteka zaskakiwała jeszcze wiele razy.
Menda
Taniec lekkich goryli – Bielizna (z archiwum klubu Burdel)
http://www.myspace.com/bielizna
http://www.myspace.com/aptekaband
Apteka, SPATiF, 11 grudnia 2008