Satyra pod respiratorem...
(dywagacje na marginesie eliminacji regionalnych przeglądu kabaretów PAKA 7.02.14)*
Centrum Klultury w Gdyni ma do satyry stosunek specyficzny, dziwny a na pewno ambiwaletny. Otóż ponad rok temu instytucja ta zakończyła (precyzyjniej – wykończyła) żywot renomowanemu ogólnopolskiemu konkursowi satyrycznemu „O Grudę Bursztynu”. „Odsprzedała” organizację jubileuszowej X-tej „Grudy” jakiemuś pedagogicznemu stowarzyszonku, desygnowało swoją urzędniczkę (sic!) do jury, gdzie Skiba + jakiś nauczyciel dokonali dzieła. No cóż, żyjemy w czasach definowanych filozoficznie - „róbta co chceta”, zdziwienie przeto wykluczyć trzeba.
„Grudy” zatem nie będzie już, a bez satyry żyć nawet w mieście z „może i marzeń” trudno, więc CKwG wynajęło salę (zwaną weselną – bo weseliska tutaj bywały tradycyjnie huczne wraz poprawinami) na eliminacje regionalne do PAKI. To Przegląd Kabaretów Amatorskich, odbywający się rokrocznie w krakowskiej „Rotundzie” od 1985 roku. Laureatami są takie kabarety jak Grupa Rafała Kmity, Formacja Chatelet, Ani Mru Mru czy z wesołego Trójmiasteczka – ansambl Limo, który po niezłym starcie ostatnio miewa egzystencjalne rozterki w bardziej ekumenicznych klimatach - czy „papież może puścić bąka”. Komisję eliminacyjną czyli grono znawców i koneserów satyry stanowiły dwie panie z PAKI – Agnieszka Kozłowska (rzecznik), Alicja Rzepa (jury) oraz urzędnik...dyrektor gdyńskiej placówki kultury (CKwG) p. Jarosław Wojciechowski. Zaczęło się wybitnie kabaretująco, bo prowadzący ozwał się ze sceny do dyrektora – jurora - „cześć tato” (mam nagranie). Może to taki „barejowy” nieco a obecnie gdyński obyczaj rodzinny. Zatem możemy z przekąsem i lekkim sarkazmem założyć, że ojciec-dyrektor np. do naczelnika od kultury może się też tak humorystycznie się zwrócić. Wiadomo – kultura – to jedna rodzina...
Ad rem. Jako pierwszy wystąpił solista kabaretowy czyli standupper Szymon Łątkowski. Ta formuła polega na charyzmatycznym narzuceniu publiczności własnej wizji oglądu vistości tak sugestywnie, że ta – wciągnieta w ta artystyczną pułapkę, akceptuje fantasmagorie „pantokratora” w imię wspólnej zabawy. Nawet dla niej obraźliwe i zaskakujące. Publiczność (publisia jak to mówi pieszczotliwie Jan Kobuszewski) na oko wydawała się być w znakomitej większości studencka, aczkolwiek już była wytresowana na wszelakich „nocach kabaretowych” itp. spędach i „top trendach”. Toteż chętnie, zgodnie i stadnie reagowała sugerowanymi ze sceny grepsami - „mieszkanie sprzątniete” (panie) czy - „daj browara” (panowie). Jak na wykładzie, noo bardziej jak w przedszkolu. Kiedy artysta oswoił publikę, zajął się dociekaniem „czy ilość żuli w autobusie jest constans”? A żule jak to żule są to takie himilsbachy, bo wiedzą, że „Tusk to brat Kwaśniewskiego” i dlatego jest jak jest. Satyra, to soczewka z patentem, wynalazkiem słownym, metaforą i puentą. To z krakowskiego kabaretu „Pod Budą” ruszyło sławetne (autor Henryk Cyganik) dzisiaj- „olewajmy”... Ale nie wymagajmy od początkujących kabaretowców od razu gejzerów pomysłów. Młoda publisia radowała się oczywistościami, podrasowanymi parodystycznymi (całkiem udanymi) elementami, scenkami gdy emerytka przekonuje skutecznie rówieśnicę, że w tym wieku nie ma co wybrzydzać i partnerów „trzeba brać nawet spod respiratora”...
Następny standupper miał taka gonitwę grepsów i myślątek, że poprzez styk tematyki z wnętrzem człeka, można śmiało to nazwa biegunką umysłową. A metafizyka? Proszę : „misjonarz z fajerbolem ze swoich modlitw”, „tresowane wszy, co przegryzały pancerze czołgów” etc. etc. skojarzenia pacjenta psychiatryka, który znalazł na nieszczęscie peta,a to był skręt „marychy”. Szlus. Kabaret „Wyjście Ewakuacyjne” z Poznania prezentujący czarny humor wg klasycznych receptur Macieja Zebatego, mile zaskoczył wyjątkowo urodziwą scenką - „Sklep ze zdaniami” (chcesz mieć u lasek dobre branie – kup pan u nas dobre zdanie). Bo czy „rzeczywistość to aprioryczny dodatek do etyki czy być może ontologicznie - ryt w naszej wyobraźni – imperatywnej transcendencji absurdu”? - Zdecydowanie odpowiadam - naturalnie, cokolwiek miałoby to znaczyć. I tu zapachniało przednimi oparami absurdu jak w najlepszych „tuwimach & słonimskich”. No bo z dobrego wzorca wzięli. Zachwyt nie trwał zbyt długo, bo kabaretowiec klecąc ad hoc dość przypadkowy witz z dookolności z braku pomysłu na pointę okrasił go epilożkiem (cytuję) - „a chuj z tym”... No i marmur pękł. Dwie godziny studenckiej satyry & ironii & improwizacji wystarczyły, by rzucić nań fragmentarycznie, acz fochowym okiem. (Fachowego używam satyrycznie w tygodniku - „Warszawska Gazeta”). Poprawność polityczna kabaretowców jawiła się niczym u dziennikarzy trzech wiodących stacji telewizyjnych. Próbka ta wystarczyła, by nabrać przekonania, że kabaret amatorski idzie takim koniunkturalnym kursem, by trafić w tivilne tryby i tuby klop-trendów, nocy kabaretowych na 30 000 amfiteatralnych czy plażowych głodomorów zbiorowej hucpy. Lud chce igrzysk i ...gladiatorów masowego rechotu. Potrzeba nowych Bałtroczyków, Dańców, Daukszewiczów, marjolek, koni i laufrów polskich, gotowych obśmiać każdego, kogo wypatrzy oko opaczności a palec jej wskaże...
Urzędniczo-specjalistyczne jury wie zapewne kto pojedzie na PAKĘ.
Tadeusz Buraczewski
2014-02-09
* Tekst nie wyraża opinii Redakcji, szczególnie w części pozaartystycznej. Gazeta Świętojańska udostępnia swoje łamy wszystkim zaangażowanym obserwatorom życia społeczno-kulturalnego, szczególnie tym, którzy nie boją się zabrać głos odważnie i kontrowersyjnie. Jednak problemem dzisiejszych czasów nie jest to, czy zgadzamy się z kimś czy nie, ale brak lokalnie osób, które nie boją się wypowiedzieć z pełną świadomością przykrych często konsekwencji wynikających z mówienia wprost. Tekst Tadeusza Buraczewskiego jest niezwykle mocny, ale przede wszystkim w części merytorycznej nie sposób odmówić Autorowi znawstwa tematu. I to jest najważniejsze.