„Bliza” w cęgach stereotypu i mizoandrii Kazimiery Szczuki
Zbigniew Radosław Szymański
„Bliza” ma już za sobą okres niemowlęctwa, wkracza powoli w późny wiek przedszkolny i zdumiona zaczyna odkrywać swoją płciowość-lub jej brak, jak twierdzą złośliwi. Redaktorzy poznali, czym różnią się chłopcy i dziewczynki, ale ich młode, chłonne umysły, wierne jedynie słusznym prądom intelektualnym, chętnie wsłuchują się we wszelkie nowinki, które ten binarny zgodny z biologią podział starają się poszerzyć. Czy ma znaczenie dla sztuki, dla kultury, fakt, czy artysta jest kobietą czy mężczyzną? Nie ma, i nikt go o płeć pytać nie zamierza. Liczą się jego dzieła a te, zależne są tylko od skali talentu. Albo są dziełami uniwersalnymi, albo swą nieudolność podpierają epitetami; sztuka kobieca, sztuka męska. Owszem, próbuje się nazwać sztuką grzebanie w rozporku czy też zaglądanie pod spódnicę, co przybiera niekiedy tak karykaturalne kształty jak tomik wierszy Patrycji Klary „Szczekanie głodnych psów”, w którym próbuje wcielić się w mężczyznę i pisze bzdury sądząc, że taka jest nasza męska psychika. To curiosum oczywiście zostało zauważone i nagrodzone, ale niestety nie w kategorii osobliwość roku.
Redaktorzy „Blizy” to bystrzy obserwatorzy naszej codzienności, którą zupełnie niepotrzebnie próbują, idąc za modą, przekształcić w niecodzienność, wmawiając nam ze to norma. Jako artyści być może bujają czasem w obłokach, ale redagując kwartalnik wiedzą, że poczytność przynosi ze sobą złotówki, a cierpliwość mecenasa ma swoje granice, wybierają więc tematy numeru tak, by przyciągnąć jak największą liczbę czytelników, trafić w jak najszersze gusty. Cierpi na tym ów przymiotnik „artystyczny”, którym „Bliza” tak się chlubi, ale trudno. Szkoda środków, które można by lepiej wykorzystać, ale gdy się żyje w genderze trzeba się do jego zbójeckich praw dostosować. Frekwencja, jaką mogliśmy zaobserwować podczas promocji najnowszego numeru kwartalnika wskazuje, że kierunek wytyczony przez obrotnych redaktorów jest słuszny. Nam gdynianom widać potrzebne są takie modne tematy, modni dyskutanci, poziom wyznaczony przez Warszawkę, a więc jak mniemamy, godny, by do niego równać. Tak to Warszawka infekuje skutecznie resztę Polski wirusem permisywizmu.
Problematyka najnowszego numeru „Płeć w cęgach” jest (bo nie wierzę, że inteligentni redaktorzy kwartalnika dali się zainfekować) typowym chwytem marketingowym, rozpaczliwym szukaniem czytelnika, poszerzaniem za wszelką cenę kręgu odbiorców. Redaktorzy wierzą, że gdzieś w tym serwowanym czytelnikom, wyczekiwanym zresztą przez nich bełkocie, uda się przemycić co nieco ze sztuki wysokiej. Stąd odwracanie kota ogonem, bo przecież dobrze wiemy, że to nie płeć jest w cęgach, co zdaje się sugerować Kazimiera Szczuka, ale to my, nieszczęsne ofiary gloryfikacji drugorzędnych cech płciowych, i zdrowy rozsądek, jesteśmy w kleszczach płci.
Zapraszając do najnowszego numeru Kazimierę Szczukę redaktorzy kurtuazyjnie piszą: „Tymczasem mężczyźni nie mają żadnego pomysłu na swe funkcjonowanie w nowoczesnych społeczeństwach, które wyrzekły się fizycznej przemocy w rozwiązywaniu międzynarodowych konfliktów”. Nie wiem jak redaktorzy, ale ja i większość znanych mi mężczyzn kłopotów z pomysłem na swe funkcjonowanie nie mamy. Funkcjonujemy bardzo tradycyjnie, od pierwszego, każdego miesiąca do mniej więcej dziesiątego, przez resztę dni żyjąc jakby w hibernacji. Nie bardzo też mogę zgodzić się, by „nowoczesne społeczeństwo” wyzbyło się przemocy. Wybór na ważnego europejskiego komisarza terrorysty Cohn-Bendita, czy też modne wśród lewicy rozpędzanie manifestacji patriotycznych przez lewackich bojówkarzy raczej temu przeczą.
Kto może przenieść nas w tak zręcznie dla podniesienia poczytności (zbliża się koniec roku kalendarzowego i termin rozliczeń wykorzystania grantów) sformułowany temat lepiej niż czołowa polska feministka Kazimiera Szczuka, osoba, która posiadła umiejętność wytłumaczenia każdego problemu walką płci i dyskryminacją kobiet. Feminizm dobrze się sprzedaje, więc trzeba przyznać, że tym razem redaktorzy trafili w dziesiątkę. Jako osobnik, który ma „ ...większy mózg, co wynika z wielkości samego ciała, z większym jądrem podczaszkowym odpowiedzialnym za popęd seksualny, ale za to z mniejszym hipokampem odpowiedzialnym za zapamiętywanie” omawiać tego natchnionego zupełnie zbyteczną wiedzą gaworzenia pani Kazimiery Szczuki nie zamierzam.
To gonitwa myśli osoby, która wie, że temat nie istnieje, ale próbuje oszołomić nas fajerwerkami erudycji i niemałą pomysłowością w sprzedawaniu swojej mizoandrii.
Jak widać po frekwencji na promocji „Blizy” feminizm wciąż dobrze się sprzedaje. Da się z niego wyżyć, z tych wszystkich kongresów, paneli dyskusyjnych, różowych manifestacji. Biologii i świata feministki nie zmienią. Nas właścicieli: „jednego chromosomu X i jednego Y plus instrukcji dotyczącej budowy pewnego białka, które na wczesnym etapie rozwoju embrionalnego powoduje formowanie jąder” (definicja prof. Środy)- także nie. Posłuchamy Kazimiery Szczuki, pośmiejemy się, popukamy w czoło i powrócimy do naszych męskich zabawek i przyzwyczajeń. I tak też traktują te modne, genderowe kierunki myślenia, z lekkim przymrużeniem oka, redaktorzy „Blizy”.
„Puste miejsca po idealizmie-czyli życiu podporządkowanemu jakiejś abstrakcyjnej wartości, czy ideologii- niemal natychmiast zajął konsumpcjonizm”- pisze Piotr Millati w swym jak zwykle błyskotliwym i ze swadą napisanym eseju. Ta cała feminizacja jest niczym innym niż zdrowo-rozsądkowym zastąpieniem imperatywu imperialnego kapitalistycznego świata imperatywem ekspansji konsumpcyjnej. Żeby żyć trzeba produkować, sprzedawać, kupować-a ile można sprzedać mężczyźnie? Nasze męskie potrzeby są naprawdę niewielkie, stąd wspieranie, wręcz kreowanie, wszelkich ruchów feministycznych, byle tylko, rodzinna portmonetka przeszła w ręce kobiety. Nadprodukcja towarów( także w kulturze), powoduje konieczność lansowaniu sprzyjającego rozbuchanej kobiecości modelu życia.
A mężczyzna? Może tylko czasem westchnąć za poetą: „Żebro wyrwane, to źródło kłopotów/ zwróć Panie niechaj, wróci święty spokój”- wziąć wędki i udać się na ryby(niekoniecznie nad wodę, wystarczy do najbliższego baru).
„Współczesna moda zdecydowanie bardziej służy kobietom niż mężczyznom” - pisze Millati. Za to moda męska; „Jej pomysłowość sprowadza się do wypuszczania co roku niemal identycznych kolekcji metroseksualnych wdzianek, co przyczynia się do dalszego dekonstruowania męskości”. Dekonstruowanie męskości w tradycjonalizmie? Millati być może tak to odbiera ulegając zachciankom- niekoniecznie do końca męskich - dyktatorów stylu; ja jednak, pamiętający jeszcze czasy Franza Josefa zawsze znajdę na strychu jakiś naftalinowy uniform. Powie ktoś, że naftaliną czuć też moje poglądy, ale wolę już odór naftaliny, niż permisywizm wypasionych i zadowolonych z siebie moli. Ja swoich męskich walorów nie muszę powiększać spodnio-workami, w których krocze znajduje się na wysokości kolan, sugerując owej męskości przerost. To dopiero jest dekonstrukcja męskości!
Millati ma rzadki dar zaglądania pod podszewkę naszej rzeczywistości i problemów, (w większości wyimaginowanych): „Za komuny (jak i dzisiaj) wszędzie tam, gdzie były konfitury, spontanicznie zawiązywały się grupy trzymające władzę, konfraternie pilnujące własnych interesów, personalne konstelacje tworzące układ o trwałości struktury kryształu, mikro-republiki kolesiów, kooperatywy drobnych kombinatorów, wreszcie pospolite sitwy i złodziejskie szajki”.
Fakt, nie musiał szukać daleko, wystarczyło rozejrzeć się po redakcyjnych pokojach, gdzie tylko „pospolitej sitwy i złodziejskiej szajki” nie spotkamy, bo redaktorzy to przecież osoby niepospolite. Urocza, pełna dżentelmeńskiej dobroci i wyrozumiałości jest przewrotność Millatiego, gdy pisze: „Mężczyzna jako negatywny punkt odniesienia, antywzór, czarny charakter jest dziś niezbędny, by mogła w pełni zakwitnąć nowa wiara ludzkości. Jest nią przekonanie, że kobiety stworzą świat lepszy niż dotychczasowy, opierając go na wartościach marginalizowanych przez wieki władztwa patriarchatu”.
Tak, ruchom feministycznych nie należy się przeciwstawiać, jednocześnie też nie należy wychylać się poza rolę „seksistowskich świń”. Etyczna odnowa społeczeństwa w którą być może nasze czupurne panie wierzą, będzie skuteczniejsza, gdy przyjmiemy na siebie: „niczym krzyż, przeznaczoną nam rolę czarnego charakteru”. Nie odbierajmy kobietom nadziei na etyczną reformę świata, nie starajmy się zanadto wypaść z roli jaką nam feministki wyznaczyły. Nie odbierajmy im złudzeń, bo : „W pełni sfeminizowany mężczyzna paradoksalnie może przynieść mniejszą korzyść walczącym o lepszy świat kobietom niż prymityw o ciasnych seksistowskich horyzontach. On tylko zamąca prawdę, że patriarchat ma się równie dobrze jak niegdyś i tylko zmienił swą dotychczasową postać”.
W ogólny nurt poprawy poczytności „Blizy” wpisuje się Adam Wiedemann, który w kolejnym odcinku swoich fascynujących, cokwartalnych zapisków robi oko do specyficznej grupy ewentualnych czytelników kwartalnika, prezentując w całej krasie pana Bogdana „menela ze złamanym nosem”: „Przypomniał mi się Bogdan, był to tutejszy menel ze złamanym nosem, który przysiadł się do mnie”. Ten fascynujący słodki brutal wystąpił wobec pana Adama z atrakcyjną, choć nieco bezczelną, propozycją: „Bogdan poprosił mnie najpierw o papierosa, potem o piwko, a potem już tak się rozbestwił, że zaproponował, żebyśmy poszli za obiekt i się, tam razem wysikali”.
Co prawda pan Adam nie skorzystał, gdyż: „jestem poważnym pisarzem”, ale może już w najbliższym numerze poda adres brutala Bogdana, by mogli skorzystać z propozycji inni? Jako wytrawny prozaik(poważny!) wie jak należy stopniować napięcie i jak przyciągnąć tych, którzy nie muszą się krygować i propozycję Bogdana mogą chętnie i bez wstydu spełnić. Tak buduje się poczytność pisma!
Można bawić się w feminizm, w te wszystkie kongresy, panele dyskusyjne, manify, formułując obrazoburcze hasła powołując się przy tym na Freuda i Lacana, podpierać się stereotypami, powoływać na kompleks Edypa, wyśmiewać patriarchat;-tylko, że to do niczego nie prowadzi. Dzieje ludzkości niezbicie dowodzą, czym kończy się nadaktywność kobiet-wystarczy przypomnieć dzieje Wojny Trojańskiej, czy też te wszystkie krwawe wyprawy po świecidełka dla zaspokojenia kobiecych zachcianek. To nie kto inny, ale pierwsza feministka Ewa, która zdominowała kapciowego Adama jest przyczyną nieszczęścia, które się nam właśnie przydarza w wymiarze kary od świtu narodzin do zmierzchu śmierci. A noc, która nas czeka też nie napawa optymizmem.
Kazimiera Szczuka może i jest postacią medialną i potrafi przyciągnąć sporą liczbę ciekawskich na swoje spotkania, tyle, że z tego co ma do powiedzenia niewiele wynika. Szkoda, że zamiast tej inteligentnej, ale znajdującej się w kleszczach stereotypów autorki nie oddano szpalt kwartalnika prof. Ewie Graczyk, która umiejętnie wykazała miałkość i medialną fasadowość sformułowanych przez redakcję pytań. Do tematu numeru „Płeć w cęgach” trzeba dodać: „w cęgach stereotypu”. Szkoda, że nie potrafiono poza ten stereotyp wyjść. Wiem, że to trudne, łatwiej powtarzać truizmy, ale spróbować warto, nawet jeśli to nie przełoży się na poczytność „Blizy”. W przeciwnym wypadku grozi nam, że spełni się przepowiednia wierszoklety-wizjonera:
Dzisiaj Kazimiera Szczuka,
za kwartał Wojewódzki Kuba.
Redakcja „Blizy” kluczy, szuka...
Wkrótce goła(byle nie naczelnego) d...
Na szczęście, mimo obłędnych prób dostrojenia się do genderowego chóru i premiowania wartości ulotnych, przy sporej liczbie autorów myślących i piszących bez oglądania się na modne kierunki, często jednodniowe, udaje się w „Blizie” znaleźć myśli i utwory warte lektury. Silną stroną każdego numeru jest poezja, ale to akurat w „kraju bez winnic” co prawda , ale za to „gdzie dzięcielina pała” wydaje się łatwe. W tych kilku wydawanych rocznie tomikach wierszy na głowę mieszkańca jakie się w Polsce ukazują, nietrudno znaleźć wersy wartościowe. Tym razem kwartalnik przynosi nam wiersze Janusza Drzewuckiego, poety, krytyka literackiego, redaktora miesięcznika „Twórczość”. Wiersze wysmakowane, przemyślane, pozbawione niepotrzebnych ozdobników, za to w mistrzowski sposób skonstruowane. Jako krytyk literacki z pietyzmem pochylił się też ten znakomity poeta nad nowym tomikiem swojego młodszego kolegi Tadeusza Dąbrowskiego „Pomiędzy”, który- tu się musimy pochwalić- jako jedna z pierwszych recenzowała Gazeta Świętojańska.
Receptę na życie przynosi nam rzadko publikujący poeta i animator kultury Piotr Wiesław Rudzki, autor, który z powodu wykształcenia i szerokiej gamy zainteresowań może być uznany za autora prawdziwie renesansowego:
„ ------- z własnego brzegu życia
łowię pomiędzy czarnymi pniami punkty nadziei:
raz-dwa-trzy”.
Poeta broni też sensu pisania, by: „zanim
w rozmigotane szprychy twojej wyobraźni ktoś włoży pióro
własnej wszechwiedzy racjonalizmu i samozadowolenia”
nie przejmować się „krytykiem krytykantem” ale :
„Kiedy skreślisz wiersz
włóż go do butelki
i wrzuć do osłoniętego przez wysokie wydmy morza
wrażliwych
głów”.
Ta wiara we „wrażliwe głowy” jest swoistym glejtem pozwalającym twórcy pisać, nadając tej czynności sens.
O swoje „happy hours między drugim a trzecim krzyżykiem na karku” dopomina się z młodzieńczą niecierpliwością Aleksandra Wrona.
Wystawę prac plastycznych Sztuka polska wobec Holocaustu w Żydowskim Instytucie Historycznym im. Emanuela Ringelbluma omawia Marek Wittbrot a w świat prozy Billy`ego O`Calaghana, prozy, której fragmenty prezentowane są w tym numerze, wprowadza w swoich cokwartalnych Zapiskach Londyńskich Marek Gajdziński.
Źle się dzieje, gdy walka o czytelnika odbywa się kosztem jakości i jest równaniem w dół. Może nawet nie tyle jakości, bo redakcja dba, by nie wypuszczać knotów, ale kosztem ważkości podejmowanych tematów i niekonwencjonalnych wypowiedzi artystycznych.
„... w moim wieku siedzi się w celi śmierci i co noc nasłuchuje czy już idą, więc można się przyzwyczaić, najważniejsze to nie zmarnować więcej ani jednego dnia”- pozwolę sobie posłużyć się myślą Henryka Grynberga(ukłony dla Redakcji za cykl zapisków tego wybitnego autora).
Mam nadzieję, że lektura „Blizy” takim zmarnowanym dniem w mojej „celi śmierci” nie będzie, a żywo- i przyznaję to ze smutkiem- z przychylnością, dyskutowany w kuluarach podczas promocji „Blizy” temat następnego numeru „Kuba Wojewódzki Stańczykiem III RP” okaże się plotką i nie sprawdzi się przepowiednia wierszoklety wizjonera, a goła d... naczelnego pozostanie dla nas na szczęście jeszcze długo ciemną stroną księżyca.