Co dalej z Adamem Nalepą, czyli czy to jest ten moment ?
Piotr Wyszomirski
Choć sztuka jest przede wszystkim wielką manipulacją, to pewnych rzeczy zmanipulować się nie da. Tak było na pewno po premierze „Czarownic z Salem” w reżyserii Adama Nalepy. Długie i szczere brawa, entuzjastyczny odbiór, ożywione wymiany zachwytów podczas bankietu potwierdziły i konsekrowały kierownika najnowszego projektu Teatru Wybrzeże na wielkiego reżysera. Choć malkontenci mogą podawać jako kontrargumenty niewielką ilość realizacji, to poziom „Nie-Boskiej komedii” i „Czarownic…” uzasadnia nie tylko zachwyty lokalnej, premierowej publiczności, ale akceptację bezwzględną i ogólnopolską. Adam Nalepa mocno puka do bram ekstraklasy polskiej ligi teatralnej, rzecz w tym, że samotne działanie może nie wystarczyć. Jeśli to jest ten moment, kiedy jesteśmy pewni, że suma argumentów osiągnęła masę krytyczną, po której przekroczeniu należy podjąć działania, których celem są sprawiedliwość lub choćby elementarna przyzwoitość, kategorie dla wielu zabawne, a na pewno coraz rzadsze w teatrze polskim, to należy działania podjąć.
Pokutuje w środowisku dość ugruntowane przekonanie o głębokim podziale na teatr Macieja Nowaka i pozostały. Zwolennicy tego pierwszego mówią nawet o podziale na teatr artystyczny i resztę, a jeszcze złośliwsi oponenci ukuli teorię „stajni Nowaka” lub „spółdzielni”. Z grubsza rzecz omawiając, ma chodzić o grupę kilkudziesięciu ludzi teatru: dyrektorów, reżyserów, dramaturgów i dramatopisarzy oraz krytyków, którzy decydują o nagrodach, często pieniądzach i przy okazji może nawet kreują gusty, a na pewno wydają sądy. Wszyscy o tym podobno wiedzą, ale ogólnie głośno o tym się nie mówi, bo nie wypada – generalnie tak jak podczas czy po przedstawieniu nie należy wyrażać niepozytywnych emocji –wiadomo, jesteśmy w teatrze, więc trzeba się „zachowywać”, pogadamy w kuluarach, czyli grzechy prywatne, cnoty publiczne. Choć jestem już bardzo zmęczony polskim dramatem współczesnym, to nie próbuję podważyć oczywistej oczywistości, że formacja intelektualna odpowiedzialna za podział w polskim teatrze, wzbogaciła go o dziesiątki dzieł niezapomnianych. Jednak nadmierne preferowanie jednego, jedynie słusznego spojrzenia na teatr ostatecznie zubaża go i krzywdzi artystów.
Słodkie sny Adama Nalepy. "Czarownice z Salem" w Teatrze Wybrzeże
Adam Nalepa i Teatr Wybrzeże nie należą towarzysko do „grupy trzymającej władzę”, co w przypadku gdańskiego teatru ma konkretne źródło historyczne i personalne. Karą, jaka spotyka TW od kilku lat, jest niezauważanie gdańskiej sceny, niedocenianie jej wartościowych propozycji. Do grupy spektakli niesprawiedliwie pominiętych należy na pewno „Nie-Boska komedia”, spektakl, który powinien zjeździć całą Polskę, zebrać wiele wyróżnień i recenzji. Bardzo źle by się stało, gdyby kolejna propozycja z Gdańska została wykluczona. Jeśli to jest ten moment, to należy zrobić wszystko, co rozsądnie możliwe, by do wykluczenia nie doszło.
Na pewno nie przysłużył się promocji „Czarownic…” termin premiery i samego Festiwalu Wybrzeże Sztuki. W tym czasie „wszyscy” są na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych i nie można mieć pretensji o to, że w Gdańsku nie pojawił się żaden opiniotwórczy krytyk z Centrali. Ale spokojnie, gra się dopiero rozpoczęła. Sam teatr, ale i akademicy, piszący, grający, oglądający, po prostu wszyscy ludzie teatru powinni, każdy wedle swoich możliwości, rozpowszechniać wieści o zjawisku pn. teatr Adama Nalepy. Już widzę, jak demon czynu wstępuje w Zbigniewa Majchrowskiego, w PANie dzięki Janowi Ciechowiczowi wszyscy tylko o narodzinach nowego zjawiska znad morza, Joanna Puzyna-Chojka porywa legiony studentów, Wojciech Owczarski tworzy bon moty nowej generacji, a Ewa Nawrocka wścieka się i terroryzuje "warszawkę". Sfinansowanie nagrania w TVP Kultura, zaproszenie krytyków do Gdańska, publikacje w „Teatrze” i innych mediach to pierwsze z brzegu, oczywiście narzucające się pomysły, a ileż można zrobić nieformalnie !
Tej treści ulotki pojawiły się przy okazji przedpremierowych pokazów "Czarownic z Salem"
To dzieło „naszych”, to duma Pomorza, która powinna stać się towarem eksportowym, i jeśli to jest ten moment, powinna zaowocować stworzeniem wartości stałej na miejscu. Marzy mi się gromada zarozumiałych, niekoniecznie tylko młodych, intelektualistów skupionych wokół Mistrza. Obowiązkowo modne buty, co najmniej tak progresywne jak u Piotra Gruszczyńskiego, i oprawki okularów, nie mówiąc o kostiumach i gadżetach. Widzę oczami wyobraźni nowy dwór, nowych ludzi: archeolożki kostiumu i kostiumolożki archeologii, nieustraszonych poszukiwaczy transgresji i zblazowanych, wiecznych aspirantów geniuszu. Może być nawet hipsterstwo, mogą nawet implementować, byle by śmiało, z poczuciem wyższości, spoglądali na kołtunerię. Marzy mi się ferment społeczny, powstanie zaczynu, dzięki któremu Gdańsk, czy szerzej Trójmiasto-Pomorze, ale za każdym razem wychodzi Gdańsk-Sopot, po raz kolejny zaskoczyło Centralę i jeszcze dalej. Chciałbym wiedzieć, jaka jest ulubiona kawiarnia Mistrza, gdzie można go spotkać, by porozmawiać, a w przypadku młodzieży płci obojga oczywiście, mogą być także jak najbardziej przemieszania, zdobyć autograf, złapać obiecujące spojrzenie, zbudować na tym nadzieję albo fantazmat.
Jeśli to jest ten moment, to Nalepa, mimo skromności, niezwykłej delikatności i urokliwości, nie ma wyjścia – musi obrać kurs na mistrzostwo, w tym: wypowiadać się, pokazywać, wieszczyć, prowokować, uczestniczyć, inspirować, zmultiplikować się, niedosypiać itd. – bo dla tego warto żyć, bo na to czekamy. Jeśli to jest ten moment…