Szkoła przetrwania
W splątane ostępy leśne, gdzie dzicz głucha i gęsta,
gdzie wilk żeruje nocą, szukając świeżego mięsa,
przybył z niewielkim namiotem niejaki Bembenek Wania,
który tam postanowił założyć szkołę przetrwania.
Dał ogłoszenie w gazecie - „Zapisy do pierwszej klasy,
przyjmuje z dniem dzisiejszym, docent - Bembenek Wasyl"
Wasyl mu było na drugie, stąd te imię urocze.
Wkrótce pomysł Wasyla zaczął przynosić owoce.
Zewsząd zjeżdżali kursanci, żądni emocji i wrażeń.
Docent stał przed namiotem, kasując znaczną gażę.
Zaczęła się pierwsza lekcja, rozpoczął szkolenie Wania.
Nauka była krótka - nakazał zdjąć ubrania.
Po czym wygnał do lasu, szczując dobermanami.
Studenci gnali galopem, klucząc pomiędzy drzewami.
Klaskały blade pośladki w rytmie szybkiego biegu.
Trop był wyraźny dla piesków - ślady na mokrym śniegu.
Wasyl pozbierał tekstylia i co kosztowniejsze drobnostki,
sprzedając rzeczy od ręki lichwiarce z pobliskiej wioski.
Tak uzyskaną gotówkę przeznaczył na zbożne cele,
kładąc wszystko na tacę podczas sumy w niedziele.
W tym czasie pilni uczniowie, żywiąc się korzonkami,
przemierzali bór gęsty - pojedynczo, grupkami.
Jechał leśniczy do pracy zdezelowanym kombi
Zobaczył studentów Wani i uciekł, krzycząc - Zombi!!!
A oni z odmrożeniami, bez czucia w członkach, zmęczeni,
brnęli przez krzewy jeżyn, mocno pokaleczeni.
Brudni, jak ludzie z buszu, głodni - nie znając czasu,
dostali dobrą lekcję - nauka wyszła z lasu.
Na koniec wniosek zmuszający do refleksji.
Nie oceniaj nauczyciela po pierwszej lekcji.
Janusz Pierzak