Czy Wybrzeże Sztuki jest najważniejszym wydarzeniem teatralnym na Pomorzu ?
Piotr Wyszomirski
6 tytułów, w tym 5 bardzo dobrych i jedno nieporozumienie, przyniosło tegoroczne Wybrzeże Sztuki. To bardzo dobry wynik selekcyjny, jeśli porównamy gdańską propozycję z innymi (na przykład z zeszłoroczną „Boską Komedią” i „produkcjami” nowohuckimi). Formuła WS jest czytelna: pokazać to, co najlepsze lub jakoś znaczące w Polsce i nie zostało jeszcze pokazane w Gdańsku oraz skonfrontować to z własną, bieżącą produkcją.
Przegląd rozpoczął się od kolejnego, mocnego wystrzału wrocławskiego. Formacja Karbido przywiozła do Gdańska swój „Stolik” z 2006 roku, przy którym siedząc zjeździli już cały świat bez mała. Pomysłowość, wyobraźnia i oryginalność czteroosobowego teatru dźwięku została nagrodzona owacją na stojąco (zobacz więcej w naszej recenzji). Kolejnym spektaklem sprzed lat była „Trylogia” w reżyserii Jana Klaty i w adaptacji Sebastiana Majewskiego, czyli kolejna, bolesna rozprawa z polską mitologią, ale pozostawiająca coś pozytywnego, a nawet wręcz wzruszającego ( ja się wzruszyłem) w zakończeniu. Inscenizacja Klaty, szczególnie po Smoleńsku, zyskała dodatkowy kontekst, a scena tańca przy dźwiękach Marsza pogrzebowego Chopina jest jednym z najśmielszych i najbardziej przejmujących odniesień teatralnych do polskiej rzeczywistości ostatnich lat (od 1:29 na załączonym poniżej filmie).(zobacz także recenzję).
https://www.youtube.com/watch?v=hBn3wfeVJqc
3 dni, 3 teatry w Warszawie Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.
Kolejnym spektaklem „z myszką” było „Tango” w inscenizacji mistrza nestora polskiego teatru, czyli Jerzego Jarockiego. Odbiór spektaklu przez widzów festiwalowych przedstawienia Jarockiego był skrajny. Wielu poddało się tempu „Tanga” i urokliwemu, bo coraz rzadziej stosowanemu, prezentowaniu tekstu, którego nie cięto, nie wzbogacano hukiem z armat i wizualizacjami, tylko odkrywano jego stylistyczne barwy i bogactwo. Dla niektórych konsekwencja Jarockiego była manierycznie nie do zniesienia. Tradycyjne, po bożemu, podejście do materii tekstu, może dzisiaj razić brakiem nowoczesności, która, jak wszyscy wiedzą, prowadzi często do intelektualnych, kanapowych rozmyślań – co chciał reżyser nam powiedzieć. Pierwszy akt zdecydowanie formalnie i inscenizacyjnie ciekawszy niż drugi, który pozbawiony pozornego chaosu, wprowadził pozorne emocje sceniczne. (Za i więcej w naszej recenzji).
Powoli elementem stałym WS stają się prezentacje Demirskich. „W imię Jakuba S.” premierowane podczas Festiwalu Boska Komedia 8 grudnia zeszłego roku zamyka trylogię „Pany i chamy”, na którą składają się także „Był sobie Andrzej, Andrzej..” oraz „Tęczowa trybuna”. „Jakub S.” zawiera wszystkie znane motywy i techniki oraz jedno nowe. Te pierwsze to oczywiście łatwe, lewicowe spojrzenie na świat, oskarżenie elit o zdradę, obrona humanizmu, autotematyzm przekraczający, mimo zaznaczanego dystansu i autoironii, granice ekshibicjonizmu, żywiołowa gra aktorów, ciągłe, twórcze poszukiwania melodii i rytmu (Demirski jest zdecydowanie najciekawszym językowo dramatopisarzem i dramaturgiem polskim od wielu lat), wielosłowie (szczególnie dotkliwe przy braku tekstu w programie jak w przypadku „Tęczowej trybuny”) i survivalowe wystawianie na próbę percepcji odbiorcy. Nie było tym razem ostentacyjnego refrenizmu, zabrakło też radosnego, „zwierzęcego” humoru, który przełamywał tzw. ciężką problematykę utworu (misie w „Andrzeju” czy pająki w „Tęczowej”). Nowe to oryginalny, piętrowy symultanizm, zestawienie historii Jakuba Szeli, Willy Lomana i współczesnych mieszkańców dziwnej krainy między Wschodem a Zachodem. Nasze, dzisiejsze, narodowe słabości, znajdują solidną bazę kulturową, nasz genotyp został po raz kolejny rozebrany na typowe, ale na szczęście efektowne scenicznie fenotypy. Spektakl od premiery okrzepł, aktorzy w roli, bez słabych punktów, nad bardzo wysokim poziomem całości są jeszcze Krzysztof Dracz, który udźwignął całość i dzika, drapieżna, Roma Gąsiorowska w odcieniu hardcore, czyli Klara Bielawka.
Stosunek do twórczości Demirskich jest dzisiaj także kategorią moralną. Polska kultura głównego nurtu jest jak nigdy uzależniona od polityki, dlatego jak nigdy jest tchórzliwa i wycofana. Patrząc na większość produkcji, można stwierdzić, że żyjemy w jakiejś Nibylandii, teatry szukając możliwości przetrwania obniżają dramatycznie gust publiczności, serwując propozycje coraz niższych intelektualnie lotów. Nie ma w praktyce teatru politycznego, artyści nie zabierają głosu w najważniejszych sprawach, a autorytetów przecież nie ma. Nie można nie szanować propozycji Bonnie & Clyde polskiego teatru, tak jak nie można nie szanować prawdy. Wystraszeni utratą pracy i problemami związanymi ze spłatą kredytu nie możemy nie solidaryzować się z postawą twórczą autorów „Niech żyje wojna”. To wszystko na co nas dzisiaj stać, minimum przyzwoitości, jakie jest dane kilku, w porywach kilkunastu tysiącom w Polsce – na tyle można ocenić widownię większości spektakli teatru artystycznego.
Cieszy, że wiele wskazuje na to, iż Demirscy rozszerzą swój kosmos. Po wyeksploatowaniu wątków nadwiślańskich Paweł Demirski pracuje nad tekstem pod roboczym tytułem „Courtney Love” dla Teatru Polskiego we Wrocławiu. Może z Klarą Bielawką w tytułowej roli ? (O "Jakubie S." także w innej, naszej recenzji).
No i „nasi”. „Ciała obce” to tytuł powszechnie już uznany z jeden z najlepszych spektakli ostatnich lat i absolutnie zasługujący na ciągły „eksport”. Wielopoziomowa, gęsta w sensy i konteksty historia, opowiedziana nowocześnie i, co rzadkie, komunikatywnie. (Więcej w naszej recenzji.)
Z na przemian zakłopotaniem i niedowierzaniem obejrzałem „Duety nieistniejące” Teatru Dada von Bzdulov, którego artyści byli najczęściej w tym roku na afiszu WS ( Leszek Bzdyl jeszcze w „Tangu” a Katarzyna Chmielewska w „Ciałach obcych”). Godzinna próba podpierana wyświetlanymi i wygłaszanymi z offu tekstami ( o dyskusyjnej, mówiąc delikatnie, jakości) była przejawem niezwykłej odwagi twórców, ale to zdecydowanie za mało na publiczne ujawnienie, nawet w pierwszym rzędzie widzowie przysypiali. Czekam na jak najszybszy powrót do poziomu „Le sacre”. (zobacz inną, naszą recenzję).
W tym roku zrezygnowano ze spotkań z artystami, wychodząc z założenia, że i tak nie będą padać pytania z sali. Obawy częściowo uzasadnione, gdy przypomnimy sobie, jak spotkania były prowadzone w poprzednich latach. Poza tym publiczność i środowisko teatralne jest raczej wycofane, nie wygłasza się publicznie kontrowersyjnych sądów, nikt nie kłóci się o sztukę i wartości, jesteśmy oczywiście wszyscy bardzo zaangażowani i chcemy zmieniać świat, ale jakby autystycznie. Ta letniość życia kulturalnego staje się już znakiem firmowym naszego regionu, jedna z największych gwiazd polskiego teatru o poziomie trójmiejskiego „salonu” wyraziła się w swoim stylu: to paździerz. Oczywiście wiemy, że jest to głęboko niesprawiedliwa ocena i nie ma racji prof. Nawrocka, kiedy ocenia uniwersytecką humanistykę w wystąpieniu pt. Wszyscy jesteśmy przestępcami.
Organizatorzy liczą na środki, które pozwolą zorganizować Aneks. Jeśli EURO nie wystawi zbyt słonego rachunku i coś zostanie na kulturę, to może coś z innej beczki ? Tak się składa, że w tym roku nie było (w przyszłym też nie będzie) Festiwalu Teatrów Muzycznych, a w teatrze muzycznym zdarzyło się ostatnio kilka ciekawych i nietypowych rzeczy. Wiadomo, że nie mamy szans na obejrzenie najważniejszych wydarzeń operowych, czyli propozycji Trelińskiego, ale może uda się zobaczyć m.in. „Położnice szpitala św. Zofii”, czyli rewię położniczą Strzępki i Demirskiego, „The Opera” i „Frankenstein” Teatru Capitol ? Na pewno ściągnięcie opolskiej „Iwony, księżniczki Burgunda” byłoby wydarzeniem nie tylko dla aktorów teatru lalki, na mojej prywatnej liście jest jeszcze wiele tytułów, choćby „Życie seksualne dzikich” Krzysztofa Garbaczewskiego, na pewno ma być coś Warlikowskiego i lub Jarzyny, a gdyby poszperać w ostatniej dziesięciolatce, to lista byłaby bardzo długa. A może tak zapytać publiczność, przeprowadzić ankietę wśród widzów ?
W tym roku Wybrzeże Sztuki nie było Festiwalem, tylko przeglądem. Nawet w takiej formie jest oczywiście na naszym rynku wydarzeniem, ale chyba czas, by spróbować czegoś więcej i nadać mu większe znaczenie. Poprzez swoją rangę (sceny narodowej) i… osamotnienie: Teatr Wybrzeże jako jedyny broni honoru sztuki dramatycznej w milionowej aglomeracji (Teatr Miejski w Gdyni zajął się już wyłącznie niewyszukaną rozrywką). Potrzebne są nie tylko większe środki, ale i wizja – choćby na początek organizujące całość hasło. Marzy mi się Wybrzeże Sztuki interdyscyplinarne, z ciekawymi spotkaniami i różnorodnymi działaniami. Po Festiwalu Szekspirowskim, który już sobie poradzi, właśnie Wybrzeże Sztuki i FETA powinny zostać zakwalifikowane do grupy sztandarowych propozycji intelektualnych i kulturalnych naszego regionu, powinny stać się wydarzeniami wyjątkowymi, traktowanymi specjalnie.
Wybrzeże Sztuki, 29 kwietnia - 7 maja 2012, Gdańsk-Sopot
Więcej o teatrze w na stronie www.pomorzekultury.pl