Szukasz idealnego chłopaka?! A ja wody w proszku. To może poszukamy razem?
Aleksandra Rzewuska
Film dokumentalny kojarzy się na ogół z aksamitnym, ciepłym głosem Krystyny Czubówny, z kroniką filmową, ale też bardzo często niestety z nudą. Dookoła nas dzieją się sprawy, które często chwytają za serce, bo są piękne, wzruszają do łez, budzą strach, nawet wściekłość. Mamy wówczas ochotę złapać kamerę i nagrać to, co widzimy, aby zachować ten obraz w pamięci na zawsze. Tegoroczna, jubileuszowa, dziesiąta edycja festiwalu Docfilm, niezaprzeczalnie przemówiła do widzów swoją szczerością i ogromną prawdą, o którą tak ciężko w dzisiejszym kinie, zarówno polskim jak i światowym. Jury festiwalu nie zawiodło publiczności, przyznając grand prix filmowi, o którym długo jeszcze będzie głośno – i słusznie! Laureatem nagrody głównej, statuetki „Bramy wolności”, został film „Droga na drugą stronę” w reżyserii Anci Damian. To jeden z najodważniejszych, a jednocześnie piękniejszych prawd w filmie, jakie udało mi się kiedykolwiek zobaczyć. Do tego obraz okraszony został wspaniałą muzyką w wykonaniu Piotra Dziubka. Nie można też nie wspomnieć, że narratorem w filmie był Maciej Stuhr (zwany popularnie Młodym Stuhrem), co dodatkowo podniosło walory tego filmu. Jednak aby sprawiedliwie wyjaśnić, jak do tego doszło, trzeba prześledzić owe pięć dni z filmem dokumentalnym. Zaznaczę tylko, że było to pięć bardzo udanych dni.
Dziennik festiwalowiczki:
A wszystko zaczęło się 2 maja w środę o godz. 18.00:
„Przepraszamy Państwa, mamy drobne problemy techniczne ale zaraz rozpocznie się specjalny pokaz filmu „Baraka” w reżyserii Rona Fricke z muzyką na żywo i…” Nagle słychać głos z walkie-talkie: „Halo, halo! Co jest, o co chodzi?! Przecież film leci więc czego kur… chcesz?!”
Po tym zabawnym antrakcie i pokonaniu kilku, tak naprawdę błahych problemów technicznych, festiwal rozpoczął się, ukazując widzom do głębi poruszający obraz najpiękniejszych miejsc świata, różnorodnych, kolorowych kultur i ludzi, czyli „Barakę” w reżyserii Rona Fricke. Autor tak opisał swoje dzieło: „To podróż prowadząca przez ponowne odkrywanie Ziemi, przez zanurzenie się w naturze, w historii, ludzkim umyśle, aż po dążenie do sfery nieskończoności”. Filmowi towarzyszyła muzyka na żywo, przygotowana przez Pawła Nowickiego (wibrafon), Kubę Staruszkiewicza (perkusja), Tomasza Ziętka (trąbka) oraz Marcina Dymitra (elektronika, field recording).
Dzień drugi, 3 maja, czwartek
Jeden z najciekawszych dni festiwalu, głównie dzięki prezentowanym filmom, a także dzięki radosnej atmosferze, którą zapewnił pewien „telefon do przyjaciela”. Ale po kolei. Tego dnia widzów na pewno zaskoczył piękny, chociaż krótki, bo zaledwie 18 minutowy, film pt. „W świecie Ellen” w reżyserii holenderki Saski Gubbels. Opowieść o głuchej 11-latce, której wielkim marzeniem jest dostać się do gimnazjum dla słyszących. Pełna radości życia, zawsze uśmiechnięta Ellen prowadzi swoją małą walkę o życie, które chce wieść jak „normalna”, zdrowa osoba. Walczy z rodziną i nieprzychylnymi opiniami głuchych koleżanek, które odradzają jej udanie się do zwykłej szkoły. Twierdzą bowiem, że tam nie będzie można zobaczyć, czy ktoś mówi coś za plecami. Ellen, uparcie i z godną podziwu, nieposkromioną determinacją, zmierza ku swojemu celowi. Niestety, spotyka ją zawód, ponieważ dyrekcja gimnazjum dla dzieci słyszących „polubiła Ellen, ale nie mogła zaakceptować tłumacza, który rozpraszałby inne, zdrowe dzieci podczas lekcji”.
Kolejnym filmem, na który koniecznie należy zwrócić uwagę, są „Mężczyźni do wzięcia”, serbskiego reżysera Srdjana Sarenaca. To przezabawna historia o trzech braciach, mieszkających 4 kilometry od najbliższej drogi. Wraz ze swym sędziwym sąsiadem stanowią całą populację wioski. Najstarszemu z braci, Zoranowi, doskwiera brak towarzyszki życia, dlatego też postanawia wyruszyć do Albanii, aby tam znaleźć idealną panią swego serca i domu. Film, pomimo ukazania trudnych warunków, w jakich żyją trzej bracia, jest ciepłą i zabawną historią, genialnie wyreżyserowaną przez Sarenaca. Reżyser, aby nakręcić swój film, zamieszkał z braćmi na okres 3 lat w domu, w którym nie było łazienki, za to 90 owiec i jeden kogut (też „kawaler”, bo jak powiedział najmłodszy brat: skoro ja nie mam żony, to i mój kogut mieć jej nie będzie). To zaowocowało wielką sympatią i przyjaźnią. Po projekcji odbyło się spotkanie z reżyserem. W pewnym momencie ktoś z publiczności krzyknął: ”Proszę zadzwonić do Zorana!”. W tym momencie reżyser wyciągnął telefon komórkowy, włączył głośnik i wszyscy staliśmy się świadkami przyjaznej, jak się wydawało, bo odbytej w języku serbskim, rozmowy pomiędzy Srdjanem Sarenacem a Zoranem. Gdy reżyser zakończył rozmowę, stwierdził, iż fakt, że bohater „Mężczyzn do wzięcia” jest gwiazdą gdańskiego festiwalu, nie zrobił na nim specjalnego wrażenia, a taki kraj jak Polska, raczej niewiele mu mówi. Zapytał jedynie, kiedy Sarenac znowu ich odwiedzi.
http://www.youtube.com/watch?v=Y_dQfdu3KP0
Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.
Film „Mężczyźni do wzięcia” otrzymał nagrodę publiczności, a rozmowa z Zoranem, serbskim poszukiwaczem albańskiej żony, z pewnością bardzo się do tego przyczyniła.
Laureat nagrody głównej, film „Droga na drugą stronę” Anci Damian był ogromnym przeżyciem dla widzów festiwalu. Ten fabularyzowany dokument opowiada o losach Claudiu Crulica, 33-letniego Rumuna mieszkającego w Polsce. Crulic został niesłusznie oskarżony o kradzież portfela szanowanemu sędziemu i wtrącony do więzienia. Claudiu Crulic, zaraz po tym jak trafił za kraty krakowskiego aresztu śledczego przy ul. Montelupich w Krakowie, podjął strajk głodowy. Ani służby więzienne, ani konsul rumuński, do którego Claudiu pisał o swoim proteście, ani sędziowie, czy policja – nikt nie zainteresował się losem zrozpaczonego człowieka. Po 4 miesiącach kompletnie wycieńczony Claudiu Crulic umarł z głodu. Film obnażył nie tylko biurokratyczne niedociągnięcia w polskim systemie prawnym, ale przede wszystkim pokazał hipokryzję i obojętność wielkiej machiny sądowo-prawnej, głupotę policji oraz nieskończone okrucieństwo i bezduszność wszystkich tych osób, które bez większego trudu mogły uratować życie niewinnemu człowiekowi. W filmie nie zabrakło niczego, podano wszystkie, istotne informacje, a animacja została wykonana na najwyższym, światowym poziomie.
http://www.youtube.com/watch?v=K6cDQELpRVQ
Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.
Dzień trzeci, 4 maja, piątek
O godzinie 14.00 odbyła się projekcja kolejnego filmu konkursowego pt. „Droga na szczyt” w reżyserii Jean-Louisa Schullera. Historia dwóch genialnych kolarzy, braci Andy’ego i Franka Schleków, faworytów w wyścigu Tour de France w 2011 roku. Film ukazuje mordercze treningi, kontuzje, niebezpieczeństwa związane z uprawianiem tego sportu oraz mozolne przygotowania do wyścigu. Jednocześnie to historia o silnej, braterskiej więzi i prawdziwej, męskiej przyjaźni. Bracia wspierają się zarówno podczas wyścigów, jak i w życiu. Obaj pragną wygrać Tour de France. Jednak nie ma między nimi morderczej rywalizacji. „Droga na szczyt” to opowieść bardzo intymna, skupiająca się głównie na pokazaniu wielkiej pasji, miłości rodzinnej i troski o bliską osobę.
Tego dnia obejrzałam jeszcze 4 filmy konkursowe, jednak żaden mnie nie zachwycił. O dziwo, gdyż Jury festiwalu przyznało specjalne wyróżnienie filmowi „Koniec lata” w reżyserii Piotra Stasika. Film przedstawia losy trzech uczniów Szkoły Kadetów w Penzie na południu Rosji. „Najciekawsze” momenty filmu, to przemówienie prezydenta Miedwiediewa płynące z głośników na szkolnym korytarzu, scena z nauczycielem, który strofuje uczniów, że mają brudne buty i nauczycielka, z mocno filozoficznymi zapędami, bardziej przystającymi do występów w EzoTv - programu wróżbiarskiego, słynnego z tzw. „uzdrowień anielskich”, niż do szkoły i kilkuletnich uczniów. Natomiast wyczekiwany przez wszystkich, bo pięknie opisany przez organizatorów „Mały maratończyk”, był za długi, a chwilami odnosiłam wrażenie, że to wcale nie jest prawdziwy dokument, a historia jest trochę „naciągana”.
Dzień czwarty, 5 maja, sobota
„Kiedyś będziemy szczęśliwi” w reżyserii Pawła Wysoczańskiego, to według mnie najlepszy film tegorocznego festiwalu. Przede wszystkim dlatego, że to wzruszająca historia nastoletniego Daniela, którego wychowuje babcia. Miasteczko Lipiny niedaleko Katowic, „dziura zabita dechami” i wzruszająca historia chłopaka, który marzy o nakręceniu własnego filmu. Bohater urządza w sali gimnastycznej „kasting”, z którego wyłoniono trzech bohaterów jego filmu. Są wśród nich: przyszły terrorysta, modelka oraz pedagog. Jednak najciekawszą, niezwykle barwną postacią jest babcia chłopaka, Aniela. Jest to kobieta twarda, bardzo charakterna, Ślązaczka z krwi i kości, która przeklnie, „zajara” papierosa, ale przede wszystkim jest bezgranicznie oddana swojemu wnukowi. Ich relacje są różne - od przyjacielskich i matczynych uniesień, do potężnych, pełnych wigoru i siarczystych przekleństw i oczyszczających kłótni. „Kiedyś będziemy szczęśliwi” – po trzykroć wołam: warto, warto, warto!
Film, który tego dnia także podbił serca widzów, to „Na północ od Kalabrii”. Bajkowa opowieść o niewielkim polskim miasteczku, w którym nawet dzieci nie boją się śmierci. Tutaj czas płynie swoim własnym, powolnym tempem i każdemu to pasuje. Jest tu ksiądz marzyciel, który zadumany stoi codziennie na wieży kościelnej. Są tu mądre, dobrze wychowane dzieci, burmistrz z dużym brzuszkiem i jeszcze większym sercem. Znajdzie się także leciwa, wesoła wdówka, która ciągle szuka męża oraz Włoch, który uczy tutejsze kobiety przyrządzać przysmaki kuchni śródziemnomorskiej. Malownicze miasteczko, przyjaźni ludzie i niezwykły klimat miejsca sprawiły, że po projekcji każdy się uśmiechał. Naprawdę!
Dzień piąty, 6 maja, niedziela – wielka gala, rozdanie nagród
Ostatniego dnia festiwalu obejrzeliśmy jeszcze 3 filmy. Pierwszy z nich to „Dziecięcy matador” w reżyserii Sandry Jordan. Dokument opowiada o losach trojga dzieci, walczących z bykami na meksykańskich arenach. Niejednokrotnie młodzi bohaterowie muszą mierzyć się z bykami kilkakrotnie cięższymi niż one. Dzieci uczone są zabijania w imię niespełnionych ambicji rodziców, walcząc o ich miłość i uznanie albo po to, żeby pokonać swoje własne lęki. Ciekawy, ale i wstrząsający dokument, przedstawiający nieznany nam dotąd świat, w którym zarówno zwierzęta jak i dzieci traktuje się okrutnie i przedmiotowo.
Film „Lekarze” opowiada o tym, co dzieje się, gdy zamykają się drzwi sal operacyjnych i lekarskich gabinetów. Konsultacje, planowanie operacji, relacje z kolegami z pracy, przekazywanie tych najgorszych informacji o stanie zdrowia pacjentom – codzienna, szpitalna rutyna. Ciekawy film, który zaskoczył nieprzyjemnie jedną sceną. Grono chirurgów rozważało czy podjąć się operacji trzech pacjentów w mocno podeszłym wieku, bardzo schorowanych, wymagających wielu operacji, a w związku z tym narażających szpital na niewyobrażalne koszty. Trzej pacjenci liczyli sobie w sumie 270 lat. Zapadła decyzja, że wszyscy zostaną zoperowani. Czy coś takiego jest możliwe w naszym kraju? A może to czujne oko kamery nie pozwoliło lekarzom postąpić inaczej…
Ostatni film, „Nasz Pan tu gotuje” w reżyserii Valerie Bertau, jest dokumentem o Złotej Świątyni w Armitsar, gdzie każdego dnia tysiące wolontariuszy przygotowuje kilkadziesiąt tysięcy posiłków. To jedyne takie miejsce w Indiach, w którym różne kasty, a także, co niespotykane w Indiach, kobiety i mężczyźni, mogą wspólnie spożywać posiłki. To także przepiękny obraz ludzkiej solidarności, pracowitości, okraszony niesamowicie barwnymi i zachwycającymi zdjęciami.
I tak oto 10 edycja festiwalu Docfilm dobiegła końca. Popłynęło wiele łez, wlewano w siebie hektolitry kawy, spalono ogromną ilość papierosów. Obejrzano w sumie ponad 60 filmów, zarówno tych konkursowych, jak i projekcji towarzyszących (Panorama Polska, Panorama Światowa, Indie w Gdańsku). Publiczność dopisała, Jury dojechało na czas, a na gali zasiedli znani i podziwiani gdańszczanie, z których niewielu obejrzało jakikolwiek film podczas festiwalu. Jednak ani to ważne, ani ciekawe, a już na pewno nikogo to nie dziwi. Najistotniejszy jest fakt, że ci, którzy mieli i chcieli zobaczyć festiwalowe projekcje, otrzymali ogromną, godziwą dawkę emocji. Dzięki takim festiwalom zwiedzamy przecież świat, poznajemy nieznane nam dotąd kultury. Dzielimy lęki i pragnienia ludzkie - współczujemy, tęsknimy, jemy, pedałujemy na szczyt, szukamy własnej Kalabrii i marzymy, że kiedyś będziemy szczęśliwi. To jest właśnie prawdziwa magia kina. Krzysztof Kieślowski powiedział kiedyś: ”Nieważne, gdzie stawia się kamerę, ważne jest – po co…”
*fot. materiały prasowe
X edycja Docfilm Festiwal, Gdańsk 2-6.05.2012