Kto tu komu zrobił aneks?
Katarzyna Wysocka
W sytuacji zamieszania związanego z równoczesnym w czasie, bo nie przestrzeni, rozgrywania dwóch przeglądów teatralnych w Trójmieście (oraz dodatkowej atrakcji w postaci premiery „Madame Curie" w Operze Bałtyckiej napisanej na zamówienie Gdańska i UNESCO), czyli R@portu i Aneksu do Wybrzeża Sztuki, zdecydowanym zwycięzcą jakości okazała się propozycja Teatru Wybrzeże. Przedłużony i naznaczony (bo inaczej zrobić nie można było) „z okazji" indolencji i braku przyzwoitości włodarzy Gdyni Festiwal Wybrzeże Sztuki, tradycyjnie odbywający się na przełomie czerwca i lipca, stał się niebywałą gratką dla miłośników teatru oraz na pewno na Pomorzu najważniejszą imprezą teatralną. Nie ma wątpliwości, że Adam Orzechowski umie znaleźć się w czasie i przestrzeni, i trudności, z dużą dla siebie i innych przyjemnością, zamienić w atuty. Latem oglądaliśmy najciekawsze przedstawienia roku, czyli między innymi Mai Kleczewskiej „Babel" ( i mniej prestiżowe „Babel 2"), Grzegorza Jarzyny „T.E.O.R.E.M.A.T." czy Jana Klaty „Utwór o Matce i Ojczyźnie". Dlaczego jednemu dyrektorowi udaje się zaprosić najlepsze spektakle na festiwal, a innemu nie? Odpowiedź w tym roku wyklarowała się szybko. Politykierstwo i uprzedzenia samorządowców stanęły na drodze kształtowania publicznej (bo za publiczne pieniądze!) przestrzeni artystycznej w Gdyni, a Gdańsk wykorzystał wspólnotowe dobra kultury i jednomyślność, jaką wyrażają wszyscy w Dwójmieście, aby prezentować perły i perełki polskiego teatru. Zupełnie przy okazji, jednak to również dotyczy samorządowej „nieprzewidywalności" gdyńskiej, należy wspomnieć o tegorocznej deklaracji ze strony władz Gdyni, iż w roku 2012 nie będzie dokładało się Miasto z Morza i Marzeń do Międzynarodowego Festiwalu Szekspirowskiego, bo... organizatorem jest gdańska instytucja kultury. Czas kpiny i prywaty powinien się już skończyć!
Gdańsk nie ma uprzedzeń względem Wrocławia, który pokonał miasto Heweliusza w biegu po tytuł europejskiej stolicy kultury w 2016. Wyciągając należyte wnioski, z trzech spektakli: „Tęczowa Trybuna 2012", „Poczekalnia 0." , „Utwór o Matce i Ojczyźnie", wszystkie z Teatru Polskiego we Wrocławiu, jakie odrzuciła Gdynia przy organizacji R@portu ( nie wyobrażano sobie, aby pokazać przedstawienia w Gdańsku, a Gdynia nie dysponowała odpowiednimi warunkami) udało się zaprezentować w Aneksie absolutny hit sezonu teatralnego, czyli „Tęczową Trybunę 2012" Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego. Dodatkowo zaproszono Teatr Polski z Bydgoszczy ze spektaklem „Mickiewicz. Dziady. Performance" oraz pokazano trzy „wybrzeżowe" produkcje: „Nie-Boską komedię", „Pana Tadeusza" i „Sprawę operacyjnego rozpoznania". Co łączy te spektakle? - dyskusja na temat kondycji, czyli szaleństwa, polskości i Polaków. Sprawa krwi, honoru, upadku, straconych szans, konformizmu, wstecznictwa, stawiania pomników i budowania mitów także.
„Tęczowa Trybuna 2012" jest zrealizowanym z największym, od czasu „Dziadów. Ekshumacji", rozmachem spektaklem Demirskich. Strzępka świetnie wykorzystuje odsłoniętą przestrzeń sceny i kulis, zorganizowaną pomysłowo przez Michała Korchowca. To spektakl nie ograniczony przestrzenią jak „Był sobie Andrzej...", ale grający z nią. Reżyserka jak zwykle otwiera aktorów do końca, dzięki czemu jesteśmy świadkami indywidualnych popisów i zbiorowego mistrzostwa. Bezpośrednią inspiracją do powstania tekstu była inicjatywa pt. „Tęczowa Trybuna", czyli propozycja Pierwszego Gejowskiego Fanklubu Polskiej Reprezentacji Narodowej w Piłce Nożnej, który chciał w ten sposób zamanifestować problem, jakim jest bezpieczeństwo gejów na meczach piłkarskich, według innych - wyciągnąć wejściówki na wrocławskie mecze EURO 2012, a pewnie także, biorąc pod uwagę absurdalność pomysłu, zrobić happening i po prostu zwrócić na siebie uwagę. Demirski przeniósł temat do Warszawy, bohaterami nie są kibice Śląska, ale rezydenci „Żylety" (miejsce warszawskich hoolsów i ultrasów) i Le Madame (absolutnie nie mylić z La Madame), słynnego klubu, w którym kwitła niezależna kultura nie tylko ze znakiem LGBT. Opowieści o VIPach i NIPach (Not Important Person):obok kibiców-gejów mamy transseksualnego księdza, drag gueen, panią sędzię, świetnie sparodiowaną Hannę Gronkiewicz-Waltz i przepyszną karykaturę Krzysztofa Warlikowskiego (rewelacyjnie wszechstronny Michał Chorosiński) i Jacka Poniedziałka. Zapoznajemy się z dziejami gejowsko-kibicowskiej inicjatywy oraz poznajemy historię i tajemnicę każdego z uczestników zdarzenia.
Foto. Mat.prasowe.
Demirscy wyśmiewają się z tzw. demokratyzacji, parodiując ją w scence wyliczającej przeróżne stowarzyszenia od niczego. Organizacje pozarządowe w Polsce są słabe i takie zostaną, bo największym zagrożeniem dla polityków jest niezależna aktywność obywateli. „Tęczowa Trybuna 2012" potwierdza to, co już wiemy o Demirskich: to teatr gorący, wykrzyczany, formalnie i estetycznie znajdziemy tam: kabaret, Pulp Fiction, agitkę, intelektualną kłótnię i pewnie niejedno jeszcze. Spektakl odkrywa też umiejętności Moniki Strzępki - to jej najlepsza inscenizacja. Więcej.
Aktorzy Teatru Polskiego w Bydgoszczy powoli stają się rezydentami w Trójmieście. Na tegoroczny R@port przyjechali ze „Szwoleżerami", w letnim przeglądzie Wybrzeża Sztuki wystąpili w „Babel", w jesiennej edycji tej imprezy pokazali „Mickiewicza. Dziady. Performance" w reżyserii byłego dyrektora Festiwalu R@port w 2009 roku, Pawła Wodzińskiego. Ten spektakl do tej pory dostawał raczej pochlebne oceny, ponieważ dokonuje rozrachunku z nadobnością interpretacyjną twórczości Mickiewicza oraz stanowi próbę mężnego zmierzenia się z ideą naszego wieszcza dotyczącą polskości, czyli słowiańskością, czyli predyspozycjami i predylekcjami narodu jak lawa gorącego. Wodziński stanął na straży pamięci romantycznego pojmowania wszechświata przez Mickiewicza, co polega, najogólniej rzecz ujmując, na interpretacji naszych dziejowych niepowodzeń i traum oraz wskazaniu tymczasowego kierunku (bo Mickiewicz okresowo kierunki zmieniał) działań. Oto zobaczyliśmy na scenie „typowych" Słowian, dzikich, wycofanych, nieokiełznanych, ze skłonnościami do uprawiania czarów i obcowania z demonami i duchami. Nie ma nadziei dla tego narodu, bo przez trwające pokoleniowo, choć tekstowo umocowane głównie w trzech kolejnych częściach „Dziadów", zetknięcia z naturą własną, nie doszło do ewaluacji. Dla podkreślenia beznadziejności sytuacji reżyser „dorzuca" jeszcze XIX-wieczne opisy podróżników, literatów, filozofów i historyków, którzy bezkres niemoty, miernoty i zacofania dostrzegali przez pryzmat cywilizacji Zachodu. Na koniec Paweł Wodziński spiętrza symbole, „wyjaławiając" twarze mickiewiczowskich bohaterów i sytuując ich na wzór obrońców krzyża i strachu własnego, skandujących groźnie przed Pałacem Prezydenckim. Siłą tej inscenizacji jest oczywiście spór o Polskę, ale także postać zasadnicza i centralna w „Dziadach", czyli Gustaw-Konrad w interpretacji Michała Czachora. Lekko, ironicznie, bałwochwalczo, obnażając ciemne strony dotychczasowych poszukiwań interpretacyjnych, Czachor stworzył znakomitą kreację współczesnego Konrada, który nie pozostawia złudzeń, który do niczego nie czuje się zobowiązany.
Foto. Mat.prasowe.
Kompozycja „Nie-Boskiej komedii" w reżyserii Adama Nalepy nawiązuje do trzypoziomowej wędrówki bohatera „Boskiej komedii" Dantego, choć poza jednym z tematów sporu Henryka z Pankracym, niebo się nie pojawia (zamiast niego, nieme kino). Konstrukcja postaci zbudowana została na podstawie nie tylko dramatu Krasińskiego z 1833 roku, ale także powstałych później: „Niedokończonego poematu", „Podziemi weneckich" i „Psalmów przyszłości", w których przewijają się główni antagoniści „Nie-Boskiej komedii". Widz kompozycyjnie zostaje „zamknięty" w konstrukcji scenicznej teatru, ponieważ od reszty świata zostaje oddzielony żelaznymi kurtynami przeciwpożarowymi. Uczestniczy zatem bezpośrednio w „stwarzaniu się" przedstawienia, podglądając akustyków, obsługę techniczną i całą ruchomą maszynerię. Jest otoczony zewsząd aktorami, pojawiającymi się na rożnych wysokościach i miejscach. Dynamika spektaklu wzmocniona została przez muzykę skomponowaną przez Marcina Mirowskiego, chociaż ostatecznie nie pomogła w finale, który wyraźnie stracił na „rozpędzie". Scena z ukrzyżowaniem Henryka jest zbyt dosłowna i kłóci się wyraźnie z koncepcją skrótu, jaką zastosował reżyser. Więcej.
Foto. Mat.prasowe.
Jarosław Tumidajski, reżyser „Pana Tadeusza", trzydziestolatek, który na trójmiejskiej scenie teatralnej zdobył uznanie co najmniej dwa razy, spektaklami „Święta Joanna od Szlachtuzów" czy „Grupa Laokoona", tym razem zdecydowanie zawiódł. Inscenizacja epopei narodowej sprowadziła się do aktorskich recytacji z wykorzystaniem epickich komentarzy oraz do próby wpisania dzieła w narodowy, współczesny kontekst - konfliktu. Tumidajski nie dyskutuje z różnymi opiniami, czerpiąc z Mickiewicza wybiera skrawki tekstu pozbawione puenty. Nawiązując do współczesności, ucieka od dyskusji nad racjami, pozycjonując własne przebłyski świadomości. Reżyser prezentuje najpewniej typ Polaka wygłaszającego osobiste prawdy o świecie, które koniecznie muszą przyćmiewać wszystkie dotychczasowe. Zabrakło dojrzałej, otwartej dyskusji, nie było też miejsca na banalne...prawdy uniwersalne. Czy wystawianie dzieła narodowego wieszcza sprowadzać się musi tylko do trywializacji postaci i mitów? Kontestacja bezpłciowa? Jeżeli nie można inaczej, to przekonać mnie mogą jedynie twarde argumenty sklarowane na bazie rzetelnych dyskusji i prawd zasadniczych, a nie stałych „obstrukcji" myślowych. Więcej.
Foto. Mat.prasowe.
„Sprawa operacyjnego rozpoznania" na podstawie „Płomieni" Stanisława Brzozowskiego i historii ruchu „Wolność i Pokój" w reżyserii Zbigniewa Brzozy to oryginalna próba wypowiedzi na tematy najważniejsze, a jakże rzadko będące dzisiaj przedmiotem poważnej rozmowy. Zaangażowanie społeczne, niezgoda na świat, który nas otacza, poświęcenie jednostki dla dobra ogółu i przyszłych pokoleń, rewolucja - któż o tym jeszcze mówi, oprócz kawiarnianych, lewackich intelektualistów (widział kto takiego ostatnio w (Dwój)Trójmieście?) i pojedynczych, nieco wycofanych oraz nielicznych liderów organizacji pozarządowych* i solowych wojowników, nazywanych oszołomami i pieniaczami przez urzędników zajmujących się przede wszystkim promocją i ochroną władzy ? Mówić o tym powinni, i na szczęście, choć niezwykle rzadko, mówią artyści. Więcej.
Foto. Mat.prasowe.
Polska, mości panie i panowie, oto Polska właśnie, zmitologizowana, rozbebeszona, wulgarna, oporna i egoistyczna, z narodowymi przebłyskami w sytuacjach wyższej konieczności. Nie dziwią zatem współczesne spory i waśnie na tle miedzy, wizerunku i budowania mitologii w Dwójmieście. Wybrzeże Sztuki w tym roku wprowadziło na pewno potrzebne zamieszanie intelektualne, dając nadzieję, że w kolejnych edycjach zobaczymy to, co powinniśmy zobaczyć w przeglądzie współczesnego teatru polskiego.
Powiązane artykuły
- 12.10.2011 - R@port z Dwójmiasta, czyli jak polityka zabija kulturę
- 21.10.2011 - Raport z teatru. Rozmowa z Joanną Puzyną - Chojką
Więcej o teatrze w na stronie www.pomorzekultury.pl