Jego występy to misteria, naładowane potężną energią. Ukazują szamańską duszę artysty, piękno tuwińskich piosenek, niesamowitość „khoomei” (śpiewu gardłowego). Każdy solowy koncert Gendosa jest spektaklem, który pochłania słuchacza bez reszty. Tak było i teraz w Uchu, kiedy Gendos zaprosił wszystkich na scenę. Na początku koncertu zrobiło się nieco mrocznie, gdyż powyłączano wszystkie światła. Gendos wszedł wśród otaczających go słuchaczy, którzy zamienili się w jednym momencie ze zwykłych odbiorców w uczestników tego niezwykłego wydarzenia. Wszystko rozgrywało się na scenie Ucha, zainscenizowanej na wnętrze jurty, gdzie mistrz miał rozłożony swój bogaty sprzęt muzyczny.
Po pierwszych wrażeniach myślałem, że całość występu będzie przesycona mistycyzmem. Okazało się, że nic bardziej błędnego. Początek występu to pieśń, którą śpiewają szamani jako błogosławieństwo przyrody. Jak opowiadał Gendos, szamani to także lekarze, którzy czerpią wszystkie leki z tego, co daje im przyroda. Logicznym jest zatem, że układają pieśni dziękczynne różnym bogom animistycznym, chwaląc tym samym kolejno żywioły lub je zaklinając, aby ich chroniły.
Gendos w „Uchu”.Foto: Tomek Wilary
Kolejne pieśni Gendosa to majstersztyk instrumentalny. Większość instrumentów, na których grał, była mi kompletnie obca. Zupełnie inne brzmienia – odkrywanie korzeni muzyki i zapach palonych ziół – to wszystko składało się na wrażenia publiczności, która przeniosła się w dalekie stepy Azji i dorzecza rzeki Jenisej, z których to pochodzi jego lud. Pieśni były poprzedzone krótkimi opowieściami na temat jego kraju - Tuwy. On sam pochodzi z małej wioski Shuj, położonej gdzieś w tajdze . To tam nauczył się wielbić przyrodę i zwierzęta, do których ma bardzo osobliwy stosunek. Jego instrumenty są specjalnie rzeźbione w taki, aby przypominały konia - towarzysza życia tuwińskiego, bez którego przebywanie na tamtejszych ziemiach jest, jeśli nie niemożliwe, to z pewnością niezwykle utrudnione. Tuwa leży na skraju tajgi i można w niej spotkać nawet wielbłądy. Od jeziora Bajkał dzieli ich jeszcze dość spora odległość. Temperatury wahają się od – 40 stopni Celsjusza zimą do + 35 latem.
Wracając do kompozycji Gendosa, na pewno część z nich jest znana, gdyż za pośrednictwem telewizji muzyka Gendosa jest dość dobrze rozpowszechniana z uwagi na jej niesamowitą oryginalność, niespotykaną na naszej szerokości geograficznej. Prócz samego tuwińskiego szamana, można również posłuchać „khoomei” w wykonaniu duetu z nim występującej Tuwianki Sainkho Namtchylak oraz zespołu Yat-Kha (znanego nieco szerzej w Europie).
“On jest osobą z niezwykłym darem, jest naturalnym nieoszlifowanym diamentem współczesnej, tuwińskiej, muzyki” - Sainkho Namtchylak o Gendosie.
Najistotniejsze dla trójmiejskiej publiczności jest to, że artysta wystąpi na gdyńskim festiwalu Globatica. W Polsce też będzie prowadził warsztaty ze śpiewu. Podczas europejskich podróży niejednokrotnie prowadził warsztaty śpiewu. Khoomei oznacza śpiew gardłowy, który pozwala na wydobywanie do czterech dźwięków jednocześnie. Pierwszy to dźwięk podstawowy - o stałej, piekielnie niskiej częstotliwości, brzmiący głęboko niczym dubowy bas. Pozostałe to dźwięki harmoniczne, świszczące wysoko. Daje to niezwykłą wibrację o pierwotnym, atawistycznym wręcz posmaku, przenikającym słuchacza na wskroś. Stwarza to poczucie obcowania z czymś tajemniczym i naturalnym zarazem.
Gendos w „Uchu”.Foto: Tomek Wilary
Operując znajdującymi się w krtani organami głosowymi, Tuwińcy perfekcyjnie modulują częstotliwość fal dźwiękowych, jakby czynili z gardła syntezator. Taka technika ćwiczona jest dziś na Zachodzie jako śpiew alikwotyczny lub harmoniczny. Jej naturalną kolebką jest Azja Centralna, bezkresna przestrzeń stepów oferująca niezwykłe warunki akustyczne oraz postrzegająca naturę jako świat duchów, religia animistyczna. Khoomei zrodziło się jako próba naśladowania odgłosów wiatru, potoków i zwierząt, rodzaj uczestnictwa w naturalnym otoczeniu.
Na koniec chcę wyrazić swoje ubolewanie, co do prześladowania religii „szamanizmu”, które w swej istocie wyraża połączenie człowieka z naturą i nie jest wcale „groźne” i wywrotowe. Mimo tego, w Rosji, przejawy szamanizmu są tępione. Właściwie wywodzi się to stąd, że w Związku Radzieckim każda duchowość jest uznawana a priori za coś groźnego. Sam szamanizm, zdaniem Gendosa, to obok buddyzmu – główny prąd religijny w Tuwie (choć w stolicy dominuje prawosławie). Przenikanie się kultur niezwykle wzbogaca i stanowi niezwykłą wartość dodaną. Podobnego zdania są jak sądzę, polscy artyści, którzy występowali z Gendosem:Jorgos Skolias i Bronisław Duży, Yeshe, Kwartet Jorgi, Aleksander Papierz, Olga Szwajger oraz sam mistrz trąbki Tomasz Stańko oraz młodsi jazzmani – jak choćby Mazzoll, Jacek Majewski, Piotr Rachoń i Jędrzej Kuziela.
Właśnie słucham utworów z płyty „Ham-Dyt”, którą można było nabyć po koncercie. Muszę powiedzieć, że mało jest muzyki, która tak pozytywnie nastraja do życia i budzi uśmiech na twarzy…
Na stronie Gendosa m.in. można posłuchać jego niezwykłego śpiewu:
Tomek Wilary
Gendos, Ucho, 15 maja 2008
Więcej o koncertach i muzyce w Gdyni w dziale Gdynia muzyczna