Spotkanie, które rozpoczęło się z pewnym opóźnieniem przyciągnęło, jak to zresztą często bywa, głównie osoby w średnim i w podeszłym wieku. A warto było wziąć w nim udział, gdyż było ono z rozmaitych względów bardzo ciekawe.
Książka "Dni bezciastkowe" okazuje się wręcz istną kopalnią wiedzy o Gdyni z lat 1945-1956. Wiemy z historii współczesnej, że okres ten nie był kabaretem Kici Koci.Wieczór autorski utrzymany był jednak w konwencji groteskowego, absurdalnego humoru, co oczywiście związane było z głęboko irracjonalną treścią zawartą w publikacji dziennikarki. Żyjemy zresztą w czasach przymusu rozrywki... Sama książka jest również taka (powiedzmy...) straszno-śmieszna,choć w moim przekonaniu stanowi także ostrzeżenie na przyszłość. Absurdu w dziejach człowieka rozumnego przecież nigdy nie brakowało i myślę, że nie zabraknie...Groteska,absurd,żart, nonsensowny humor, czarny humor bądź też humor czerwony,taki prostacki...Takie rodzaje humoru zalewają tę frapującą pozycję. Być może mówiąc o zawartości książki należałoby powiedzieć humor makabreskowy... Człowiek jest żartem Boga (Simone Weil). A czyim żartem jest historia? Oby nie zabójczym żartem ludzkości...
Dokumentalne opracowanie Małgorzaty Sokołowskiej oprócz obszernego wstępu prezentuje fragmenty (często fotokopie) artykułów, czasami także całych artykułów z "Dziennika Bałtyckiego" lub z dawno zlikwidowanego "Głosu Wybrzeża". Poza tym, zawiera mnóstwo zdjęć pochodzących z epoki oraz to, co w większości wypełnia książkę, czyli ogromny zbiór sprawozdań, jakie sporządzono w czasach plewienia socrealizmu do tzw."odwilży", którą później powtórnie zmrożono mrozem obojętności wobec uciskanego społeczeństwa. Sprawozdania pochodzą z dokumentów UB, MO, PPR, PZPR. Oprócz tego również z dokumentów Związku Młodzieży Polskiej, Miejskiej Rady Narodowej oraz Prezydium Miejskiej Rady Narodowej. Znaleźć w niej można zdjęcia z archiwów IPN-u, Muzeum Miasta Gdyni oraz zdjęcia pochodzące z prywatnych źródeł. Dla przeciętnego czytelnika pasjonującego się tą kroniką walki rozsądku z szaleństwem, jaką jest historia, ale także dla prawdziwego miłośnika Gdyni, w książce Sokołowskiej znajduje się multum ciekawostek, historycznych ''kwiatków" oraz "chwastów" zatopionych bo brzegi w nowomowie (przedrukowanej nawet z popełnionymi wówczas błędami) i komunistycznej propagandzie. To typowy przykład świadectwa budowania siermiężnej utopii, zakłamanej rzeczywistości i terroru.
Mimo tytułu jak nosi publikacja, to zamiast słodyczy po gorzkich refleksjach, pozostaje m.in. gorycz świadomości tamtych czasów, kiedy próbowano nie tylko przebudować rzeczywistość, ale także zmienić naturę człowieka. Do dzisiaj jesteśmy zmuszeni leczyć rany zadane nam bezlitośnie przez historię XX wieku.
Praca nad książką trwała kilka lat. W gąszczu treści znajduje się mało zdań odautorskich. Autorka podkreślała, że pracowała nad książką samodzielnie. Cóż, nie chciała pracować w kolektywie...? W czasach, które przedstawia nie byłoby to mile widziane...Wtedy jednak cały kraj miał być jednym gigantycznym kolektywem, jedną wielką fabryką... I zamiast dobrobytu zbudowano coś na miarę, że tak powiem złobytu. Historia, to proces ciągły i jeszcze nie nadszedł jej koniec, jak chciał tego Francis Fukuyama, a wbrew wielu apokaliptykom, raczej zbyt szybko nie nadejdzie...
Podczas spotkania mogliśmy dowiedzieć się o tym, że port gdyński nie został spustoszony przez hitlerowców, mogliśmy posłuchać o ówczesnych problemach z aprowizacją (z roku na rok coraz gorzej), o karach dla paskarzy i spekulantów (wnioskowano nawet o zawieszanie im tablic oskarżycielskich na szyi). Poza tym o dozorcach, którzy "zwalczali analfabetyzm i prostytucję". Ciekawe swoją drogą, jak udawało się zwalczać "profesję" cór Koryntu...Oczywiście spora część doniesień i sprawozdań dotyczy działania "wrogich sił" i "wrogów klasowych", jak choćby członków PSL-u z którymi walczono przed 1948 r. Wiele komentarzy propagandowej prasy doskonale ożywia ducha tamtej epoki, jak np:"Odcinek budowlany jest zanieczyszczony dawnymi obywatelami" albo "Oko służy do wykrywania wroga klasowego". Zdanie z okiem pochodzi z lekcji biologii. W ten sposób nauczycielka tłumaczyła do czego może jeszcze posłużyć człowiekowi oko.
W książce znalazły się wzmianki o tzw."kwiatkowszczyźnie". Tym terminem komunistyczne władze nazywały wszystko to, co kojarzyło się z przedwojenną, sanacyjną Gdynią. Eugeniusz Kwiatkowski dostał nakaz opuszczenia Wybrzeża. Nie mógł przyjechać później nawet na pogrzeb matki. Zamieszczone w książce komentarze dotyczą perfidnego upijania towarzyszy partyjnych przez wrogów klasowych, czy roboty wrogiego kleru, która rzekomo polegać miała na tym, że żony dokuczają w domu mężom... To był okres "reformowania psychiki społeczeństwa". UB bardzo interesował się tym, co dzieje się w szkołach. Donoszono o rozszerzającym się chuligaństwie i pijaństwie. W 1953 r. postawiono w Gdyni nieistniejący już pomnik braterstwa, na który wszyscy musieli dać pieniądze. W tym celu sporządzono nawet imienne listy ofiarodawców. I w taki sposób ofiarodawcy stawali się ofiarami systemu. Wielu było ofiarodawców i jak powszechnie wiadomo wiele było także niewinnych ofiar. W braterskim trudzie wykuwano przyszłość. Ale przyszłość jak każda wielka sprawa tego świata spowita jest tajemnicą. Przyszłość to przestrzeń tranzytowa, pozbawiona współrzędnych, w której nie można
dostrzec ostrej jak gilotyna ironii historii, gdyż w chwili obecnej nie sposób zrozumieć forteli Rozumu ani nieuchwytnych spisków, tego czym jest Zeitgeist. W każdej epoce najgorszymi diagnostykami przyszłości są diagnostycy współcześni.
Na terenie Gdyni działała konspiracyjna grupa "Orlęta". Aktywna była także organizacja WiN ("Wolność i Niezawisłość"). Natomiast losy Wincentego Gruny (ówczesnego lokalnego sekretarza wojewódzkiego) pozostają nadal dość niejasne. Podobno został zabity przez ludzi
podziemia, ale istnieją pogłoski, że morderstwa dokonał kochanek jego żony. A więc nie było podtekstu politycznego? Jaka jest prawda, tego zapewne się już nie dowiemy. Na łamach trójmiejskich gazet z epoki na temat śmierci Gruny, ukazały się bardzo okrojone informacje. Imię tego działacza komunistycznego nosiła ulica, która dzisiaj nosi imię Unruga. Idąc niemal codziennie wzdłuż wspomnianej ulicy człowiek nawet sobie nie uświadamiał, że jej były patron zginął na skutek zawirowań miłosnych. A przecież miłość jest na dnie wszystkiego...
Tajemnic z tego okresu krzewienia wszechobecnego absurdu, moglibyśmy odnaleźć bez liku. Na spotkaniu pojawiła się informacja o Renacie B., która podobno widziała egzekucje, jakich dokonywano w Katyniu. Tego pewnie bardzo się obawiano, podobnie jak rozruchów w Gdyni w 1956 r. UB była przerażona wypadkami w Poznaniu. Cóż, bunt rodzi przecież również i strach... Plotki należało donosić do ówczesnych władz, czego raczej nie trzeba specjalnie tłumaczyć... Propaganda grzmiała o gospodarczych osiągnięciach, choć gdzieś tam brakowało stołu do ping-ponga, w innym miejscu beczek na śledzie, mięsa, a banany pojawiły się oficjalnie na powojennym polskim rynku dopiero w 1961 r.
W Polsce jednak na początku lat pięćdziesiątych ugruntowały się istotne zmiany w świadomości społecznej. Po latach wojny i okupacji społeczeństwo było bardzo zmęczone. W porównaniu z terrorem hitlerowskim "władza ludowa" wydawała się szerokim masom systemem znośnym. Terror dotykał głównie osoby z konspiracji, bądź ludzi "nieostrożnych". Popularne stało się porzekadło:"przeżyliśmy okupację, przeżyjemy demokrację". Zobaczymy, zobaczymy, co my jeszcze przeżyjemy i czego dożyjemy...
Między apatią dawnych elit i euforią aktywistów komunistycznych szarzy, zwykli ludzie czerpali (niestety...) pewną satysfakcję z uczestnictwa w odbudowie gospodarki, przywracania rytmu funkcjonowania codziennego życia, czy awansu społecznego. Terror oraz kłamstwa i półprawdy były przejawem siły nowej władzy, lecz niszczyły podstawy życia społecznego. Wśród przeciętnych ludzi następowało rozdwojenie myślenia na "publiczne" i "prywatne", takie rozdarcie następowało też pomiędzy wychowaniem materialistycznym i "socjalistycznym" a religijnym. Wpajano Polakom, że tzw. "demokracja ludowa" jest szczytem szczęścia dla Polski, a
postęp cywilizacyjny jest wyłączną zasługą komunizmu. Tradycyjne struktury społeczne zostały rozbite, terror powodował zanik więzi miedzyludzkich, poczucia solidarności grupowej, bezinteresowności i życzliwości. Rosło zagrożenie przestępczością, gdyż MO i UB zajęte były działaniami politycznymi. W książce znajduje się informacja o gdynianinie, który nawet w dzień bał się wychodzić na ulice z powodu ówczesnych rabunków (1945 r.). W społeczeństwie szerzył się alkoholizm. Pod wpływem nawoływań propagandy do wzrostu wysiłku oraz brutalnego egzekwowania dyscypliny, w społeczeństwie nasilała się pogarda dla rzetelnej pracy. Taki był efekt przymusu pracy i rozpowszechnianego kultu idei pracy. Wszystkie następstwa bezwzględnego wprowadzania komunizmu nie mogły ominąć Gdyni, która raz na zawsze utraciła swój przedwojenny charakter. Wydaje mi się, że spora część społeczeństwa z czasem zaczęła akceptować komunizm. Z biegiem lat rosła liczba ludzi zarażonych propagandą. Przewertować warto krytyczną myślą poniższe wybrane przykłady septycznych zdań łgarskiej nowomowy z "Dni bezciastkowych":
W Polsce, jak napisał przed laty Miron Białoszewski, zawsze były trzy stany: przedwojenny,wojenny i powojenny. O takim okresie powojennym (ale tylko w Gdyni) opowiada książka "Dni bezciastkowe", którą to dziennikarka Małgorzata Sokołowska promowała 23. maja w Miejskiej Bibliotece Publicznej filia nr 1 w Gdyni Obłużu.
"Idziemy drogą wytyczoną przez Wielkiego Stalina",
"Katyń-największa zbrodnia wojenna Niemiec",
"Nowa partia spekulantów skierowana do obozu pracy",
"Szklany dom znów będzie ozdobą Gdyni",
"Nie chcesz powrotu kapitalistów - głosuj trzy razy TAK",
"Gdynia wprowadza badania przedślubne",
"Podziemna organizacja "Semper Fidelis Victoria" prze sądem",
"Chleba kartkowego nie zabraknie",
"Cukru nie zabraknie.Ceny nie wzrosną",
"MO-oznacza - mój obrońca",
"Podatek od luksusu uchwalony",
"Cebuli dużo, masła brak",
"Za 3 kg mięsa - 3 lata więzienia",
"Obóz pracy za przekroczenie granicy",
"Mięso na bony i wykazy imienne",
"Oszczędzając pracę żony jedz gotowe makarony",
"Pozdrawiamy Józefa Stalina",
"Imię Stalina pobudza twórcze siły",
"Milicja otrzyma pałki jak sobie tego życzy większość społeczeństwa" ,
"Szpiedzy i mordercy z AK przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie",
"Szczerbi się imperialistyczna kosa",
"Kułak to nieprzejednany wróg",
"Dlaczego są sukienki, a nie ma płaszczyków",
"Trzeba likwidować kury - darmozjady",
"Wyrok w procesie waluciarzy ostrzeżeniem dla nierobów i pasożytów",
"Prezydent jest nam tak bliski jak własny ojciec - mówią dzieci ze szkoły im. Bolesława Bieruta w
Orłowie",
"Oszczędna gospodyni używa tylko 30% proszku do prania",
"Przed decydującą bitwą o chleb",
"Jadłospisy - kartą wizytową zakładów zbiorowego żywienia",
"Tam potrzebują tylko zdrajców. Co mówi marynarz, który poznał prawdę o Zachodzie", "Wszystko, co służy budowaniu socjalizmu - jest moralne.Wszystko co je utrudnia - jest niemoralne",
"Czcząc Lenina czcimy najgłębsze ukochanie prostego człowieka",
"W Poznaniu rozpoczął się proces trzeciej grupy oskarżonych o czyny przestępcze podczas wypadków w dn. 28 czerwca".
Podobnych wprost porażających swoją kompromitacją treści znaleźć w ówczesnej prasie można bardzo wiele. Są one nie tylko łakomym kąskiem dla zapalonych miłośników szeroko pojętej historii. Taka skala propagandy, w mojej opinii zmasakrowała świadomość, mentalność ludzi żyjących w socrealizmie. Ciekaw jestem, ile spośród tych propagandowych miazmatów pokutuje w sposób toksyczny jeszcze dzisiaj w głowach Polaków. Tamte czasy już minęły (miejmy nadzieję, że definitywnie), ale obfite popłuczyny pozostały. Nie wiemy, kiedy jeszcze wypłyną na światło dzienne przyszłości, ani co nagle odkryje przed nami ze swoich mrocznych zakamarków historia. A historia lubi się powtarzać kapryśnie, przewrotnie i wyjątkowo podstępnie.
Intryguje mnie w związku z tematem jeszcze jedna rzecz. A mianowicie absurd. Absurd to brak jedności znaczeń, zaprzeczenie wszelkiemu dopuszczalnemu zdrowemu rozsądkowi sensu, niedorzeczność, wewnętrzna sprzeczność, sprzeczność z punktu widzenia logiki, nonsens. Dzisiaj, gdy tak wiele mówi się i słyszy o absurdach PRL-u należałoby z odwagą (a żyjemy w czasach kryzysu odwagi) zapytać też o współczesne objawy absurdu. Epoki historyczne przecież się przenikają... W jaka postać absurdu zmienił się absurd z czasów komunizmu? Na koniec warto również zapytać: A co z tymi wszystkimi ludźmi dla których nie było miejsca w powojennej Polsce i nie ma miejsca także w naszych czasach? To jest także absurdem, niestety... Do czego doprowadzi nas taki absurd? Jakie będą jego konsekwencje? Z całą pewnością jakieś absurdalne... Jak to śpiewała pewna grupa krytykując świat : "Nonsense is better than no sense at all..."
Robert Kołowski
Świętojańskie wideo
Teatr na nowe czasy: Komuna//Warszawa, Paradise Now? Remix Living Theatre
Wiedżmin w Teatrze Muzycznym w Gdyni: fragment próby medialnej
Śpiewający Aktorzy 2017: Katarzyna Kurdej, Dziwny jest ten świat
Barbara Krafftówna W Gdańsku
Notre Dame de Paris w Teatrze Muzycznym w Gdyni: Czas katedr
Polecane
Menu gazety
Teatry
- Teatr na świecie
- Teatr w Polsce
- Teatr Wybrzeże
- Opera Bałtycka
- Teatr Muzyczny
- Teatr Szekspirowski
- Teatr Miniatura
- Dada von Bzdülöw
- Nowy Teatr
- Teatr Miejski
- Sopocki Teatr Tańca
- Teatr Gdynia Główna
- Teatr na Plaży
- Teatr Atelier im. A. Osieckiej
- Teatr Rondo
- Teatr 3.5
- Scena Lalkowa im. J.Wilkowskiego
- Teatr BOTO
Festiwale teatralne i filmowe
Festiwale muzyczne
Festiwale interdyscyplinarne
Kluby muzyczne
Muzyka poważna
Dni goryczy, dni kłamstwa, dni absurdu.
Opublikowano: 30.05.2011r.
W Polsce jak napisał przed laty Miron Białoszewski zawsze były trzy stany: przedwojenny,wojenny i powojenny. O takim okresie powojennym (ale tylko w Gdyni) opowiada książka "Dni bezciastkowe", którą to dziennikarka Małgorzata Sokołowska promowała 23.05 w Miejskiej Bibliotece Publicznej filia nr 1 w Gdyni Obłużu.