INTEGRACYJNA NOC ŚWIĘTOJAŃSKA
Praca w Miejskim Urzędzie wymaga specjalnych kwalifikacji. Gąszcz biurokratycznej machiny zawsze mi imponował, dlatego „stanąłem na głowie” by znaleźć pracę właśnie tam. Zatrudniony po znajomości dzięki koligacjom ojca szwagra ciotki wuja, dostałem etat na stanowisku starszego gońca. Regularna pensja pozwalała godnie żyć, doskwierała mi jednak samotność. Ponieważ w pracy nikt nie zwracał na mnie uwagi, ucieszyłem się z pomysłu przełożonych, którzy zaproponowali integracyjny wyjazd w Noc Świętojańską na imprezę z noclegiem. Pomysł przypadł większości do gustu. Ponieważ „Sobótka” rządzi się swoimi prawami, z rosnącym podnieceniem zerkałem na odznaczający się biust siedzącej obok mnie koleżanki. W radosnych nastrojach jechaliśmy autokarem ku przystankowi Balanga. Impreza zapowiadała się znakomicie. Rozpijane piwa i sączące się drinki stanowiły zapowiedź wzajemnego poznawania się. Wesoły autobus dotarł bezpiecznie na miejsce.
Miesiąc wcześniej, aby zaimponować koleżankom z pracy (kolegom w mniejszym stopniu), pobierałem lekcje u FAKIRA. Pochodził z Nibylandi i znał się na wyłudzaniu pieniędzy. Zajęcia były wyczerpujące, ale czego się nie zrobi aby wyjść z cienia nieśmiałości. Miałem przeświadczenie, że zaiskrzę na towarzyskim firmamencie firmy. Najważniejsze, że wesoły autobus dotarł bezpiecznie na miejsce.
********
Kiedy późnym wieczorem podchmielone towarzystwo zaczęło się rozłazić, wziąłem sprawy w swoje ręce. Z impetem wskoczyłem na stół, tłukąc opróżnione butelki. Hałas rozbijanego szkła sprawił, że miałem publiczność. Zdjąłem buty i w skarpetkach chwiejnym krokiem zacząłem przechadzać się po „ostrej promenadzie”. Nie czułem bólu. Skarpetki wprawdzie nasiąkły krwią, ale to tylko materiał. Z uśmiechem zeskoczyłem z podwyższenia, by skierować się w kierunku dogorywającego ogniska. W międzyczasie zdjąłem koszule i spodnie. Zielony turban i szare szarawary wyjąłem z plecaka błyskawicznie. Przebrawszy się w nietypowy strój, zacząłem stąpać po rozżarzonych węglach. W geście zwycięstwa przemarsz powtórzyłem trzykrotnie, po czym chwyciłem okopcony ruszt służący do pieczenia kiełbasek. Przechyliłem do tyłu głowę, wkładając pręt do gardła. Kiedy poczułem ostrze na dnie żołądka rozłożyłem ramiona, obracając się wokół własnej osi. Po wyjęciu rusztu usiadłem po turecku na przygotowanej wcześniej nabitej gwoździami desce. Z przytkniętą do ust fujarką zacząłem grać orientalne rytmy. Niestety leżące przede mną sznurowadło nie wykazało żadnej inicjatywy. Pomimo usilnych starań nawet nie drgnęło. Pożegnany śmiechem i ponurymi oklaskami, zostałem sam na sam ze sznurowadłem.
Gdy zrezygnowany polewałem niedopitym piwem poparzone stopy, pojawiła się ONA. Koleżanka, która wcześniej siedziała obok mnie w autokarze. Jej widok spowodował, że fujarka sama zaczęła grać, a sznurowadło z miejsca podniosło się do góry.
Lekcje u fakira nie poszły w las, za to ja z koleżanką …? ;-)
J a n u s z P i e r z a k