Trwa niezwykły (w gdyńskich realiach oczywiście) eksperyment partycypatywnego projektowania zagospodarowania osiedla położonego w obszarze między ulicami Opata Hackiego i Zamenhofa. O samej idei pisałem już wielokrotnie, teraz chciałbym skoncentrować się na aktualnej sytuacji. Kilka dni temu odbyło się bowiem drugie już z kolei spotkanie projektantów z firmy „Perspektywa” z mieszkańcami, poświęcone wymianie pomysłów, spostrzeżeń oraz przedstawiające wstępne założenia opracowane w oparciu o sugestie mieszkańców na poprzednim spotkaniu.
Pierwszym elementem prezentacji, który miał unaocznić wszystkim wielkość i potencjał terenu, o którego zagospodarowaniu jest mowa, była ciekawa wizualizacja, pokazująca, że na omawianym obszarze zmieścić mogłoby się np. sopockie molo, teren okalający fontannę na Skwerze Kościuszki, czy większość ulicy Długiej. Mocne to i wyraziste, ale dla mieszkańców, oczekujących na rozmowę o maksymalnych konkretach, było jednak chyba zbyt abstrakcyjne, czemu część z nich dała wyraz. W dalszej części, zamiast prezentacji stanu wyjściowego, projektanci pokusili się o „odkrycie kart" i pokazanie pierwszego, wstępnego szkicu rozwiązań, zawierającego zarówno pomysły na kwestie dojazdów, parkowania, zagospodarowania klepiska pomiędzy hotelowcami, jak również kwestie infrastruktury sportowej i ciągów pieszych. Co niezwykle ważne - wizja ta w dużej części powstała w oparciu o konkretne szkice i analizy wykonane przez mieszkańców, którzy w toku dyskusji pokazywali tym mniej zorientowanym, gdzie jaka funkcja została wstępnie przewidziana. Co ciekawe (choć nie zaskakujące) taka sama informacja przekazana przez projektanta jest zupełnie inaczej odbierana, niż przekazywana przez mieszkańca. Wtedy stary, rytualny argument („Pan tutaj nie mieszka i o niczym nie ma pojęcia") jakoś się nie broni, za to broni się idea, że wspólne projektowanie ma sens i nie musi być fikcją i grą pozorów. Warto dodać, że równolegle z pracami strategicznymi, prowadzone są także działania doraźne, możliwe do realizacji na tym etapie. Niebawem pojawi się zatem kolejny plac zabaw, tym razem przewidziany dla młodszych dzieci, a także ustawione zostaną trzy ławki młodzieżowe (tak zwane „grzędy").
Czy wszystko jest takie cudowne? Bynajmniej. Problemów jest całkiem sporo:
Po pierwsze: w pierwszym i drugim spotkaniu uczestniczyły w dużej części zupełnie inne osoby. Wyraźnie zauważalne było, kto miał już za sobą pewną pracę, dyskusję i rozmowy, a kto przyszedł nieprzygotowany, z głową pełną uwag, pytań i propozycji, często bardzo partykularnych i co gorsza - zupełnie abstrahujących od wcześniejszych ustaleń (nic dziwnego, skoro się ich nie zna). Generalnie, frekwencja (kilkadziesiąt osób w skali kilkutysięcznego osiedla) i rotacje składu sięgające 50 procent to poważny kłopot przy uwspólnianiu wizji i rozwiązań. Zagrożenie hasłami typu"co oni nam tu wymyślili?" jest nadal zbyt wysokie i warto wiele energii poświęcić na dalszą promocję projektu. Tu pojawia się nowy kłopot - hobbyści zajmujący się, z konsekwencją godną ważniejszej sprawy, zrywaniem rozwieszanych plakatów tak jakby z definicji bali się wszystkiego, co mogą te spotkania przynieść.
Po drugie: wielu osobom ciężko jest porzucić myślenie „moje podwórko i moja ławka" na rzecz patrzenia na całość rozwiązań dla osiedla. Są ludzie, dla których plac zabaw trzy bloki zabaw już oznacza, że go nie ma i jest dla innych dzieci, podobnie jak ławeczka, która stanie przy innym bloku. Tu wielka rola dla Piotra Wołkowińskiego i jego anielskiej cierpliwości w tłumaczeniu i budowaniu poczucia pewnej, podstawowej choćby, wspólnoty. Pewną próbę podjął też szef firmy projektowej, chcący wytłumaczyć uczestnikom spotkania jak funkcjonuje w ujęciu urbanistycznym osiedle jako pewna całość i kompleks funkcji, ale i tu pojawia się problem trzeci.
Po trzecie: każdy z nas patrzy na świat nieco inaczej i nieco inaczej też go opisuje. Generalnie, mimo tych różnic, jakoś się dogadujemy, choć wielokrotnie z trudem (wszak komunikacja to pole minowe i źródło ciągłych nieporozumień i błędnych domniemań), ale czasem różnice są na tyle duże, że gdzieś po drodze między nadawcą komunikatu a jego odbiorcą straty są zbyt duże. Tu jest właśnie taki problem, przynajmniej momentami. Projektant, mimo swych usilnych starań, które zauważam, nadal często mówi językiem obcym dla części tych, którzy słuchają go i usiłują zrozumieć. Chwilami miałem poczucie, że jakieś bardzo ważne przesłanie nie dociera do adresatów, rozbijając się gdzieś po drodze. Kiedyś na studiach uczono mnie, że dobry prawnik to nie ten, który mówi dużo mądrych, trudnych i niezrozumiałych rzeczy, ale ten, który o rzeczach najbardziej zawiłych potrafi mówić w sposób zrozumiały dla każdego. Tu jest, jak by powiedzieli branżowcy „pole do rozwoju" dla ekipy projektowej. Kto wie, czy nie warto by w którymś momencie wydać krótkiej broszurki na ten temat, w prostych słowach opisującej jakie sprzeczne racje trzeba ze sobą pogodzić i jakie największe problemy trzeba rozwiązać w ramach projektowania tego terenu?
Po czwarte: Trudny jest marsz do przodu na siedząco i z głową skierowaną za siebie. Uważam, że w takiej pozycji zastygli ci, którzy koncentrują się na opowieściach o tym, że „mieszkam tu czterdzieści lat i przez czterdzieści lat nic nie zostało zrobione", że „płacę podatki i gdzie są te pieniądze", ewentualnie: „nie ma co tak długo czekać, sprawy są proste i czemu się ich nie robi?". Część osób jest już gotowa do tego marszu i konsekwentnie idzie do przodu, ale jest spore grono, które dopiero włącza się do tego procesu i stoi w miejscu - napięcie między nimi rośnie błyskawicznie i nie ma w tym nic dziwnego. Miejmy nadzieję, że kolejne spotkania będą te różnice niwelować tak, by coraz większe grono mogło maszerować wspólnie i w tym samym kierunku.
Myślę, że przy okazji kolejnego wpisu na ten temat będzie już możliwe zaprezentowanie założeń projektu, który nabiera konkretnych kształtów i zaczyna koncentrować się na poszczególnych rozwiązaniach. Po kolei pojawiają się też bardzo praktyczne i często drobne przeszkody, czy kwestie wymagające przemyślenia, które pierwotnie przedmiotem takich rozważań nie były - znów nieocenione okazują się uwagi mieszkańców. I tak oto - bez fajerwerków, fanfar i błysku fleszy - dzieje się ważna praca, z myślą o mieszkańcach i przy ich udziale. Pracę tę obserwuję z dużą satysfakcją, tym bardziej, że takich sytuacji jest wciąż zbyt mało - wierzę, że ta ośmieli do kontynuacji.
Zygmunt Zmuda Trzebiatowski
Radny Miasta Gdyni