Świętojańskie wideo

Teatr na nowe czasy: Komuna//Warszawa, Paradise Now? Remix Living Theatre

Wiedżmin w Teatrze Muzycznym w Gdyni: fragment próby medialnej

Śpiewający Aktorzy 2017: Katarzyna Kurdej, Dziwny jest ten świat

Barbara Krafftówna W Gdańsku

Notre Dame de Paris w Teatrze Muzycznym w Gdyni: Czas katedr




Polecane

Jacek Sieradzki: Rezygnuję. Rozmowa z dyrektorem festiwalu R@Port

VI ranking aktorów Wielkiego Miasta

Kto wygrał, kto przegrał: teatry i festiwale. Podsumowanie roku teatralnego na Pomorzu cz.3

Nasyceni, poprawni, bezpieczni. Podsumowanie roku teatralnego 2014 na Pomorzu, cz.2

Podsumowanie roku teatralnego 2014 na Pomorzu, cz.1: Naj, naj, naj

Niedyskretny urok burżuazji. Po Tygodniu Flamandzkim

Na8-10Al6Si6O24S2-4 dobrze daje. Po perfomansie ‘Dialogi nie/przeprowadzone, listy nie/wysłane’

Panie Jacku, pan się obudzi. Zaczyna się X Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych R@Port

Wideoklip - niepokorne dziecko kinematografii i telewizji. Wywiad z Yachem Paszkiewiczem

Empire feat. Renia Gosławska - No more tears

Na co czekają więźniowie ? Beckett w Zakładzie Karnym w Gdańsku-Przeróbce

Zmiany, zmiany, zmiany. Podsumowanie roku teatralnego 2012 na Pomorzu

Debata w sprawie sprofanowania Biblii przez Adama Darskiego (Nergala)

Jakie dziennikarstwo poświęcone kulturze w Trójmieście jest potrzebne ?

Dość opieszałości Poczty Polskiej. Czytajmy wiersze Jerzego Stachury!

Brygada Kryzys feat. Renia Gosławska & Marion Jamickson - Nie wierzę politykom

Monty Python w Gdyni już do obejrzenia!

Kinoteatr Diany Krall. "Glad Rag Doll" w Gdyni

Tylko u nas: Dlaczego Nergal może być skazany ? Pełny tekst orzeczenia Sądu Najwyższego

Obejrzyj "Schody gdyńskie"!

Piekło w Gdyni - pełna relacja

Pawana gdyńska. Recenzja nowej płyty No Limits

Kiedy u nas? Geoffrey Farmer i finansowanie sztuki

Wciąż jestem "Harda" - wywiad z bohaterką "Solidarności"

Wielka zadyma w Pruszczu Gdańskim

Podróż na krańce świata, czyli dokąd zmierza FETA ?

Co piłka nożna może mieć wspólnego ze sztuką ?

Eksperyment dokulturniający, czyli „Anioły w Ameryce” na festiwalu Open’er

Powieść kryminalna w odcinkach.Nieuchwytny, odcinek 2. Pierwsze morderstwo!

Opublikowano: 01.09.2009r.

Zgodnie z zapowiedzią we wrześniu kolejny odcinek "Nieuchwytnego", powieści kryminalnej w odcinkach, pisanej dla "Gazety Świętojańskiej" i WielkiegoMiasta.pl. Dziś pierwsze morderstwo ! W odcinku trzecim poznamy nowych bohaterów i nowe części Miasta... Czytaj, komentuj, proponuj ciąg dalszy - tylko u nas !

Tylko u nas: Powieść kryminalna w odcinkach! Nieuchwytny, odcinek 1.

Nieuchwytny

Krzysztof Meyer

Odcinek 2

Przed Kaskadą Redłowską czekał granatowy audi A6. Kierowca stał przy samochodzie oparty o tylne drzwi i palił papierosa. Na widok podchodzących mężczyzn wyprostował się błyskawicznie.

- Oczom nie wierzę. Pan porucznik? Pan porucznik wraca do firmy? - entuzjastycznie krzyknął kierowca i wyrzucił cienkiego, mentolowego woga na jezdnię.
- Nie tak prędko Szymura. Nie wracam, tylko zgodziłem się pomóc przez chwilę. Nic wielkiego, ale ja także cieszę się, że cię widzę – Boden ścisnął mocno dłoń niewysokiego, otyłego mężczyzny wyglądającego na około 35 lat, ale miał pewnie 30., bo tusza dodawała mu co najmniej 5 lat.
- No, ja mam nadzieję, że ta chwilka będzie długa. A to się chłopaki ucieszą – Szymura mówił już po trosze do siebie. W geście uniżoności otworzył przed Bodenem tylne drzwi i sam po chwili zajął miejsce za kierownicą. Młody usiadł z przodu i od razu włożył słuchawki do uszu, dzięki czemu na jakiś czas rzeczywistość mogła od niego odpocząć. Zaczął padać deszcz.

- Panie poruczniku? Ile to lat minęło? - zapytał się pochylony nad kierownicą Szymura. Pamięta pan ten poranek ?

Boden zapominał od pewnego czasu prawie wszystko, ale i jemu poranny deszcz przypomniał wydarzenia sprzed lat.

- 4 lata. Prawie co do dnia – odpowiedział
- Tak, tak panie poruczniku, prawie co do dnia. Tylko nie środa, a piątek to był. Pamiętam jak pięknie wyglądała wtedy pani Milena...
- Panowie, bo się zaraz rozpłaczę. Szymura, nie jesteśmy na majówce, mamy akcję – rzucił zamykająco Stary.

Ruszyli ulicą Legionów. Nie było prawie ruchu i szybko zbliżali się do Centrum. Bloki mieszały się z domami, architektonicznie wszystko było nieciekawe i nużące. Młody czytał na głos szyldy: „Apogeum: fryzjer, kosmetyki, solarium, masaż”.

- Dlaczego zatrudniacie takich ludzi? - zapytał Boden.
- Chodzi ci o Młodego? Młody bardzo się przydaje. Jest wiarygodny i łatwo się wkręca w różne dziwne miejsca. Dzięki niemu i jego kontaktom mamy informacje o wszelkich ruchach nieformalnych czy niezależnych, o ile to słowo dziś cokolwiek znaczy. Chodzi na koncerty, imprezy wegetariańskie, buddyjskie, tai-chi i chuj wie jakie.
- Ale czy musi być przy tym kretynem ?

- O ! moja szkoła! - krzyknął znowu Młody.

Po prawej stronie minęli słynną gdyńską „Trójkę”, czyli III Liceum Ogólnokształcące im. Marynarki Wojennej. Jedna z najlepszych szkół średnich w Polsce była obowiązkowym przystankiem w karierze każdego dziecka tutejszej elity finansowej. Po całym Mieście krążyły pikantne opowieści o rekrutacji i codziennych zwyczajach „złotej młodzieży”, ale i tak każdy rodzic chciał tam ulokować swojego nastolatka.

Skręcili w lewo, w aleję Piłsudskiego. Po kilkunastu sekundach jazdy minęli budynek Oceanografii, następnie Ankera, jedną z najczęściej odwiedzanych tanich, gdyńskich jadłodalni i stanęli na skrzyżowaniu przed Urzędem Miasta. Elektroniczny zegar, zawieszony na rogu magistratu, informował potrójnie: 1.07, 6:23, 20 °C. Po prawej stronie czekała już na nich najważniejsza ulica tej części Miasta.

- Ja pierdolę ! Jak ja kocham to miejsce ! – entuzjastycznie zakomunikował Młody, kiedy wjechali na ulicę Świętojańską.

Boden także kochał to miejsce. Szczególnie kiedyś, gdy przyjeżdżał tutaj z matką. Jeździli kolejką SKM i wysiadali na stacji Gdynia Wzgórze Nowotki albo w Gdyni Głównej. Jako kilkuletni chłopak brał udział w ekscytujących wyprawach po buty, kurtki, swetry, koszule i materiały na sukienki, które matka szyła dla siebie i ciotki. Gdynia była zawsze najlepiej zaopatrzona we wszystko. Jeśli wysiadali w Głównej, to najpierw szli na Halę. To był magiczny świat, można tu było kupić wszystko, a szczególnie towary szmuglowane przez marynarzy. Stoiska spożywcze wabiły kolorami przypraw, półki uginały się pod ciężarem słoików ze wszystkimi owocami i warzywami świata, a przynajmniej wtedy małemu Jacusiowi Bodenowi wydawało się, że są to wszystkie jadalne owoce i warzywa świata. Piwa w puszkach i butelkach, likiery Bolsa w wielu smakach, przeróżne kształty butelek alkoholi ze wszystkich stron: greckiej „Metaxy”, szkockiej whisky, amerykańskiego burbona, meksykańskiej tequili i wielu, wielu innych. Największy wybór zagranicznych papierosów, z których najbardziej zapamiętał: kenty, lordy i cleopatry, ale i mnóstwo innych, bo jak wszyscy jego koledzy zbierał opakowania po zagranicznych papierosach i wieszał puste pudełka na słomce. Pamiętał, jak starsi koledzy palili kubańskie partagasy, visanty i fatalne, albańskie DS-y, których skrót znaczył dla wszystkich „Dość Syfiaste”. Kupowali je po bardzo atrakcyjnych cenach od marynarzy, którzy chodzili po Hali z wypchanymi kurtkami, pod którymi trzymali kartony z kontrabandy. Największą estymą cieszyły się długie, ciemne mory - to była arystokracja wśród papierosów. Wysoko stały też camele, żitany i salemy, ale te ostatnie to wśród dziewcząt, bo były mentolowe.

Gdy przyjeżdżał na Halę już sam lub z kumplami, szukał przede wszystkim czarnych, winylowych płyt, które wtedy nazywało się „longami” . To tutaj kupił swoją pierwszą, prawdziwą „zachodnią” płytę. Było to „Dark side of the Moon” zespołu Pink Floyd za całe 600 zł. Hala Targowa w Gdyni była jakby Jarmarkiem Dominikańskim, ale przez cały rok, a nie tylko przez dwa lub trzy letnie tygodnie. Była też inna, wabiła nowoczesnością, czuło się tutaj zapach morza, przygody, przemytu i bezpretensjonalności, w odróżnieniu od trochę niedostępnego, tajemniczego i zarozumiałego Gdańska.

Po wyjściu z Hali, nawet jeśli zakupy się udały i można było radośnie wrócić z łupami do domu, zawsze musieli pójść na Świętojańską. Schodzili na sam dół, na Plac Kaszubski i stamtąd rozpoczynali rytualną wędrówkę. Jak mieli szczęście i akurat „rzucono” towar w „bucie” (sklep z dużym, zamszowym „cichobiegiem” w witrynie) to wracali do domu w nowym obuwiu, a stare prosili zapakować do kartonowych pudełek, które potem przydawały się do różnych rzeczy w domu.

Gdy mieli więcej czasu i w kinie „Warszawa” grali coś odpowiedniego, na przykład „Winnetou w Dolinie Śmierci”, kupowali bilety na balkon i zanurzali się w magiczną ciemność, w której dzielny i arystokratyczny francuski Indianin (Pierre Brice) wraz ze swym amerykańskim przyjacielem Old Shatterhandem (Lex Baxter) skutecznie bronili słusznej sprawy .

Była też Świętojańska niedzielna. Kilka razy w roku jedli obiad w „Polonii”, najlepszej restauracji w Mieście. Schab w maladze, barszcz z pasztecikiem, sandacz, kaczka z jabłkami jeszcze przez wiele dni po uczcie rozpalały wyobraźnię podniebienia. Potem już szpalerem drzew Świętojańska odprowadzała do stacji Gdynia Wzgórze Nowotki i choć pewnie wtedy też elewacje były brudne, a kamienice wyglądały tak samo, to nie było najmniejszych wątpliwości, że było to miejsce magiczne.

Dzisiejsza Świętojańska Bodena denerwowała i smuciła. Gdynia traciła swą wyjątkowość, Świętojańska stawała się ulicą banków i tanich jadłodalni.

Kiedyś Gdynia była jego ulubioną częścią Miasta, a ulica Świętojańska najczęściej odwiedzanym, dla samego odwiedzania, miejscem. Teraz patrzył na brudne elewacje kamienic i nic już nie mógł odnaleźć wyjątkowego w tej części Miasta, a jednak ciągle czuł się z nią związany emocjonalnie, niezmiennie tu wracał, tak jak tylko do kilku jeszcze miejsc. Jego stosunek do Świętojańskiej można przyrównać jedynie do wierności i bólu kibica, którego drużyna spada z roku na rok do coraz niższej klasy rozgrywkowej, a kibic musi ją kochać równie żarliwie, jakby wygrywała Ligę Mistrzów. Dziś, przejeżdżając przez nią wczesną, deszczową porą, jeszcze mocniej poczuł smutek. Właściwie na Świętojańskiej podobały mu się już tylko lampy, które dawały niezwykłe, odbite światło. Ale ranek radził sobie sam i nie potrzebował światła lamp.

Było prawie pusto i szybko dojechali do skrzyżowania z ulicą 10 Lutego. Skręcili w prawo, potem w lewo, w Waszyngtona, i jeszcze w prawo. Kiedy zbliżali się do budynku, czuł narastający niepokój, tak jakby wieżowiec wybudowano nie na piasku usypanym przez pierwszych budowniczych , a na kłamstwie. Takich lub większych wieżowców, jak Sea Towers, na świecie są dziesiątki tysięcy. W samym Szanghaju codziennie oddaje się do użytku trzy podobne lub większe i nikt specjalnie nie zauważa tego banalnego faktu.

Polska i Miasto dźwigały się już 20 lat z komunizmu i ciągle za punkt honoru brały realizacje inwestycji, które miały uchodzić za symbol rozwoju i nowoczesności w najgorszym guście. Gdynia, z braku wizji i odwagi, od lat traciła unikatowy charakter. Sea Towers, najwyższy w tej chwili budynek mieszkalny w kraju, był sztucznym tworem, intruzem wbitym brutalnie w jedną z najpiękniejszych części Gdyni . Nie należał w żaden sposób do tradycji i emocji otoczenia, odciął się niedostępnie od zwykłych mieszkańców, którym kiedyś obiecano, że będą mogli wjeżdżać na taras, by podziwiać niezwykłe widoki. Według niektórych było to zwykłe kłamstwo, które miało ostatecznie zmiękczyć przeciwników kontrowersyjnej inwestycji.

Boden nie interesował się plotkami, tak jak nie interesował się niczym od pewnego czasu. Zwyczajnie i obiektywnie nie lubił Sea Towers. Nie podobał mu się kolor elewacji, która wieczorami była rozświetlana przez nieliczne, włączone światła w mieszkaniach. Wiele apartamentów w wieżowcu czekało na lokatorów, deweloper mimo agresywnej i permanentnej reklamy nie mógł znaleźć chętnych do zasiedlenia brzydkiego molocha.

Podjechali pod wejście. Stanęli za jednym z dwóch samochodów policyjnych, które przybyły chwilę przed nimi. Trzej mężczyźni wysiedli i szybko przeszli do środka. Obsługa, która na co dzień skutecznie zniechęcała wszystkich nielokatorów, tym razem nie reagowała na kolejnych odwiedzających. Boden, Młody i Stary szybko kierowali się do windy.

- Panie i panowie, oto zbliża się do państwa znany i ceniony skurwysyn – usłyszał za plecami Boden.

Nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek usłyszy tę zapowiedź. Zatrzymał się, zamknął na chwilę oczy i dopiero po kilku sekundach odwrócił.

Autor zapowiedzi, z uśmiechem, którego pozazdrościłby sam Joker, zbliżał się do mężczyzn. Doktor Jerzy Malik, zwany w firmie Charonem, był najwybitniejszym specjalistą medycyny sądowej, jakiego znał Boden. Kierował „Eureką”, która zajmowała się kompleksowo zabezpieczeniem miejsca wypadku i określała wszystkie szczegóły, niezbędne dla śledztwa . Jego obecność wskazywała jednoznacznie, że musiało dojść do morderstwa.

- Charon...?
- A kto ? To ja raczej mógłbym się zdziwić. Wróciłeś ? - zapytał czterdziestokilkuletni, bardzo wysoki i szczupły mężczyzna, za którym przystanęli członkowie jego ekipy, ciągnący za sobą duże, metalowe walizy.

Mężczyźni serdecznie się przywitali, wyraźnie ucieszeni spotkaniem.

- Nie wróciłem. Zgodziłem się tylko pomóc przez chwilę.
- Jasne, przez chwilę. Z nikim mi się tak dobrze nie pracowało jak z tobą. Nieważne na jak długo jesteś, ciesze się, że jesteś. No dobra, Boden, pogadamy jeszcze, ale teraz lecimy, bo Klient czeka.

Wsiedli do windy i ruszyli na samą górę.

- Dlaczego wróciłeś ? - kontynuował Charon
- Sam nie wiem. Pewnie jestem masochistą – uśmiechnął się Boden. - A tak serio - zaczęło się dziać coś dziwnego...
- Tak. Sam nie wierzyłem, że to może jeszcze wrócić. Wiele zmieniło się w firmie po twoim odejściu. Przyjęto wielu nowych, zostało niewiele osób, które pamiętają czasy naszej Grupy. Jest inaczej... bardzo inaczej.

- Idę na taras, wracam zaraz – Stary wydawał się czuć jak u siebie w domu. - Panowie, zapraszam na niezwykłe widoki, tylko dla wybrańców!

Drzwi windy otworzyły się zaraz po słowach najstarszego mężczyzny w windzie . Przed wejściem na taras kręciło się kilkanaście osób. Głównie policjanci, ale były też osoby cywilne.

- No wreszcie panowie przyjechali. Stanowczo wymagam, żeby sprawa była prowadzona dyskretnie i nie wpłynęła na wizerunek Miasta. Nie możemy sobie pozwolić na jakieś niekontrolowane sensacje. Kto tu jest szefem ?– z poczuciem wyższości zapytał mężczyzna w przejściu prowadzącym na taras.

Boden dopiero teraz tak naprawdę się obudził. Zmianę na jego twarzy szybko zauważył Charon i zdążył uprzedzić porucznika.

- Wypad, ale już ! - rzucił zdecydowanie doktor.
- Wypad ? A ty za kogo się uważasz, co? Chcesz z nami zadrzeć? Wystarczy, że zaraz zadzwonię, to będziesz klęczeć przede mną i ...

Nie zdążył dokończyć, bo Charon trzymał go już mocno za mokre od brylantyny włosy i cedził mu do ucha:

- Dzwoń, gdzie chcesz, nawet do świętego Mikołaja i przekaż mu, że wasz wizerunek mamy głęboko w dupie i w najbliższym czasie nie zmieni się jego lokalizacja. Kapiszczi ?
- Ka – co?
- Rozumiesz, kurwa czy nie ? Wypierdalaj stąd w podskokach – Charon jeszcze mocniej pociągnął za włosy.

- Panie Naczelniku – proponuję, żeby pan jednak zjechał na dół – ugodowo odezwał się Stary do urzędnika. - Niedługo zadzwonimy i wszystko wyjaśnimy.

Charon puścił włosy, ich właściciel lekko się zatoczył. Utrzymał jednak równowagę i stanąwszy już na wyprostowanych nogach patrzył ze wściekłością na oprawcę, próbując złapać oddech po żelaznym uścisku. - Ja tu jeszcze...

- Wypad – Charon zrobił ruch w kierunku urzędnika, ale ten już nie czekał na powtórkę z rozrywki i szybko ruszył do windy.

- O co tutaj kurwa chodzi ? - zapytał bezpośrednio Boden. - Kim my jesteśmy ?
- Mówiłem ci, że wiele się zmieniło w firmie. Wiem, że dla ciebie to szokujące, dla mnie też. Sam nie wiem, co mnie jeszcze tutaj trzyma ...

Ich wzrok spotkał się na dłuższą chwilę. Mieli sobie wiele do powiedzenia, ale akcja nie mogła czekać.

- Panowie jestem przedstawicielem dewelopera. Chciałem apelować do was, żebyście nie robili...- nie zdążył dokończyć, ale tym razem Stary chwycił go za ramię i odprowadził na bok. Po krótkiej rozmowie kolejny mężczyzna skierował się do windy.

Podszedł do nich policjant. Stary wyciągnął legitymację i zatrzymał na wysokości oczu podinspektora z ulicy Portowej.

- Przejmujemy śledztwo. Są jacyś świadkowie? Kto zawiadomił ? Czy ktoś oprócz was oglądał miejsce ?

Marek Wróbel, podinspektor Wydziału Kryminalnego Komendy Policji w Gdyni długo wpatrywał się w legitymację. - Na miejscu byli tylko ci dwaj faceci, których spławiliście – niechętnie odpowiedział policjant.
- Jak to możliwe, żeby na miejsce wstęp mieli cywile ? - zapytał się Boden.
- Tak u nas jest. Nie mam na to wpływu.
- Pięknie, kurwa pięknie. Czuję się jak w republice bananowej. I co? Może jeszcze im raporty ślecie ?
- Czasami.

Boden zacisnął usta i zamknął oczy. Musiał się skoncentrować przed wejściem na miejsce.

- Prowadź rycerzu – rzucił do policjanta.

Weszli na taras. Deszcz już lał, ale nie zwracali na to uwagi. Przed nimi klęczała postać odwrócona plecami. Wyprostowane ramiona przywiązane były w przegubach do metalowej barierki. Siwiejące włosy, średniej długości i dość rozpaczliwie związane w kitkę końcówkami dotykały kołnierza czarnej marynarki. Czarne spodnie kończyły się na bosych stopach. Dokoła tylko pustka, a dalej piękny widok na port.

- Niewiele tutaj zdziałamy – rzucił Charon patrząc w górę na spadające krople, po czym skinął na swoich ludzi, którzy niezwłocznie zajęli się fotografowaniem i filmowaniem miejsca i zwłok. Następnie wszyscy podeszli do barierki i delikatnie rozpoczęli odwiązywać mężczyznę. Był przywiązany zwykłym sznurkiem i wystarczyło kilka pociągnięć ostrym nożem, by ciało opadło w ramiona Charona i Bodena, którzy zabezpieczyli je przed bezwładnym upadkiem. Wszystkim ukazała się twarz ofiary.

- To niemożliwe – szepnął Boden – Czy to jest ...
- Tak, to bez wątpienia Bronek.

Wielkie krople padały wprost na twarz Bronisława Ziegerta, przyjaciela Bodena ze studiów. Obaj poszli na służbę, obaj wierzyli w sens takiego działania, lecz ich drogi po kilku latach rozeszły się. Bronek podjął pracę w słynnej Kancelarii. Żadna wielka transakcja w Mieście nie mogła się obyć bez jego pośrednictwa lub choćby doradztwa. Tylko nieliczni domyślali się, że Bronek grał na dwa fronty i ciągle pracował w firmie, dostarczając informacji o transakcjach, ludziach i powiązaniach. Najbardziej wtajemniczenie znali pełną prawdę: Bronek był pośrednikiem między firmą a światem lokalnej polityki i biznesu. Uchodził za króla życia, zawsze świetnie ubrany, zawsze z najlepszymi dziewczynami. Był nietykalny i wiedział o tym. Gdyby cokolwiek mu się stało, miały być ujawnione jego tajemnice, a to byłby wstrząs, którego Miasto na pewno jeszcze nie chciało. Ktoś dokonał przekroczenia, ktoś złamał od lat utrwalony porządek.

- Bierzemy go ostrożnie, wnosimy do środka i kładziemy na podłodze. Chcę dokonać pierwszych oględzin w suchym pomieszczeniu.

Mężczyźni chwycili trupa i zanieśli go do środka. Charon już w rękawiczkach rozpoczął swoje rytualne badanie. Pozostali wpatrywali się jak zahipnotyzowani w kolejne czynności doktora.

- Możesz już coś powiedzieć o przyczynie i godzinie śmierci? - zapytał Boden.
- Nie mogę – to mówiąc spojrzał się na Starego i Młodego, po czym uśmiechnął się do przyjaciela.

- Szefie, Szefie – tutaj jest coś napisane – krzyczał Młody. Dopiero teraz, w innym oświetleniu, zauważyli, że na stopie denata jest coś napisane. - EFEZ 4,24 – wydukał Młody.

- To pewnie coś z Biblii, ale czy ktoś z szanownego zgromadzenia zna Biblię ? - sarkastycznie zapytał Stary.
- Spoko szefie, jeszcze sekunda – Młody już wpisał do przeglądarki kombinację liter i cyfr. - O, już jest: Dlatego odrzuciwszy kłamstwo:
- niech każdy z was mówi prawdę do bliźniego, bo jesteście nawzajem dla siebie członkami – skończył z pamięci Boden.

Boden nie był nadmiernie religijny i znał Biblię pobieżnie, tak jak każdy w miarę wszechstronnie przygotowany do odbioru świata inteligent, ale ten fragment pamiętał doskonale. Generalnie unikał tych tematów w rozmowie i pytany o wiarę najczęściej zasłaniał się żartami. Jednak kiedy ktoś go już przyparł do muru, a najczęściej była to kobieta, która miała ochotę związać się z nim na dłużej, rzucał na odczepnego, że jest agnostykiem, że świat na pewno miał jakiegoś sprawcę i oczywiście życie byłoby nudne bez Boga. Na szczęście kobiety przypierające do muru już się nie pojawiały w jego życiu i nie musiał kłamać. Widział zbyt wiele, by pozwolić sobie na religijność.

- No no, panie poruczniku – gratulacje. Gdzie się pan tego nauczył ? - zapytał mocno zaskoczony Stary.
- To przypadek. Gdzieś kiedyś na jakimś filmie to słyszałem. „Pulp fiction” chyba.
- Tak, to było chyba „Pulp fiction” - poparł przyjaciela Charon.

- No to panowie teraz się pożegnamy. Pan doktor zabiera umarlaka na swoje czary mary, a my przejdziemy się w pewne miejsce, żeby z panem porucznikiem poczekać na rozwój wypadków.

Boden skierował się ku windzie, ale Stary go zatrzymał.

- Nie musimy jechać windą, panie poruczniku.


Powiązane artykuły

- 01.07.2009 Tylko u nas: Powieść kryminalna w odcinkach! Nieuchwytny, odcinek 1.