Świętojańskie wideo

Teatr na nowe czasy: Komuna//Warszawa, Paradise Now? Remix Living Theatre

Wiedżmin w Teatrze Muzycznym w Gdyni: fragment próby medialnej

Śpiewający Aktorzy 2017: Katarzyna Kurdej, Dziwny jest ten świat

Barbara Krafftówna W Gdańsku

Notre Dame de Paris w Teatrze Muzycznym w Gdyni: Czas katedr




Skandal! W Gdyni nie uratowali umierającej

Opublikowano: 18.02.2009r.

Na oczach córki skonała w mieszkaniu przy ul. Zamenhofa w Gdyni 76-letnia Halina K. O kłopotach kobiety i jej dziecka od co najmniej trzech lat wiedzieli pracownicy gdyńskiego Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, ale mimo licznych interwencji administratora budynku, Spółdzielni Mieszkaniowej "Na Wzgórzu", niepełnosprawnym kobietom MOPS nie udzielił żadnej pomocy.

Zwłoki Haliny K. leżały w mieszkaniu sporo ponad tydzień. Jej córka w tym czasie nie była w stanie wyjść z domu, ale przez tak długi okres do drzwi mieszkania nie zapukał żaden pracownik MOPS. Policję i straż pożarną wezwali dopiero zaniepokojeni przedstawiciele spółdzielni, gdy zorientowali się, że mogło stać się coś złego, bo kobiety nie zapłaciły czynszu, choć dotychczas nigdy nie spóźniały się z opłatami.

- Już wiele dni wcześniej pracownica naszej administracji kilka razy dzwoniła do podlegającego MOPS Dzielnicowego Ośrodka Pomocy Społecznej, prosząc o interwencję i sprawdzenie, co dzieje się z tymi lokatorkami - mówi Jacek Benert, prezes spółdzielni. - Za każdym razem słyszała jednak, że pracownicy MOPS pojawiają się u Haliny K. regularnie, ale nikt nie otwiera drzwi. Po kolejnej interwencji poinformowano naszą pracownicę, aby nie wtrącała się w nie swoje sprawy.

Policja, straż pożarna i przedstawiciele SM "Na Wzgórzu" wkroczyli do mieszkania 21 stycznia. Ich oczom ukazał się straszny widok. Zwłoki Haliny K. leżały zawinięte w folię i ręczniki, z jej chorą psychicznie córką trudno było nawiązać porozumienie. - Do tej interwencji wezwani zostaliśmy w godzinach porannych przez administratora budynku - mówi Hanna Kaszubowska, rzecznik gdyńskiej policji.

- Poprosiliśmy straż pożarną o otworzenie drzwi i wkroczyliśmy do mieszkania. Policjanci odkryli w środku zwłoki kobiety, lekarz pogotowia ratunkowego stwierdził, że zgon nastąpił około 10 dni wcześniej, z przyczyn naturalnych. Najbardziej szokujące jest jednak to, że córka zmarłej przez cały czas przebywała z nią w mieszkaniu. Natychmiast odwieziono ją do szpitala.

Jacek Benert dodaje, że dla niego jest niepojęte, jak pracownicy MOPS, znający od dawna problemy Haliny K. i jej córki, mogli przez tak długi czas nie zainteresować się ich losem, mimo próśb ze strony spółdzielni.

- Przecież my, jako administratorzy, nie jesteśmy od tego, aby udzielać specjalistycznej pomocy kobiecie poruszającej się na wózku inwalidzkim i jej chorej psychicznie córce - mówi Benert. - Spółdzielnia jedynie wykonuje remonty w bloku czy sprząta klatki schodowe, od opiekowania się osobami w trudnej sytuacji życiowej jest MOPS. To paradoks, że ostatecznie nasz administrator wezwał pomoc do tych kobiet. W MOPS zainteresowali się sprawą dopiero wtedy, gdy zainterweniowaliśmy u dyrektor ośrodka, szeregowi pracownicy wcześniej zupełnie zlekceważyli tak poważną sytuację. Kto wie, czy gdyby nie czujność naszych pracowników w mieszkaniu nie doszłoby do jeszcze większej tragedii. Gdyby MOPS nadal interesował się kobietami tak, jak się interesował, być może nie przeżyłaby także córka Haliny K.

Jak się też okazuje, obie kobiety w lokalu przy ul. Zamenhofa wegetowały od trzech lat niczym zwierzęta, w warunkach urągających ludzkiej godności. Już 13 marca 2006 roku w mieszkaniu odbyła się wizja lokalna, bo pomoc wezwał lokator z zalewanego fekaliami lokalu położonego niżej. Jak można przeczytać w protokole z inspekcji, cała muszla klozetowa i wanna wypełnione były nieczystościami, we wszystkich pomieszczeniach panował niesamowity bałagan, walały się resztki jedzenia, opakowania po żywności, brudne szmaty, śmieci. Fotografie z tej wizji, które pokazali nam wczoraj pracownicy SM "Na Wzgórzu", są wstrząsające. W inspekcji brali udział trzej policjanci z komisariatu w Gdyni Chyloni, ale także Wioletta G., pracownik socjalny DOPS nr 3. Przedstawiciele spółdzielni mówią jednak, że nastawienie przedstawicieli MOPS wobec chorych kobiet nawet po tak dramatycznej akcji w ogóle się nie zmieniło.

Zdaniem Cezarego Horewicza, rzecznika MOPS, pracownicy tej instytucji nie mogli jednak zrobić nic więcej. Horewicz, wbrew ustaleniom policji, twierdzi ponadto, że pomoc do Haliny K. 21 stycznia wzywali właśnie przedstawiciele MOPS, a nie spółdzielni.

- Po 2006 roku kobiety były wizytowane przez naszych pracowników, konsekwentnie odmawiały jednak otwierania drzwi. Napisały też oświadczenie, że nie chcą mieć z MOPS nic wspólnego - mówi Horewicz. - Nie chciały od nas pieniędzy ani żadnej pomocy. W Polsce jest takie prawo, że nie mogliśmy zrobić nic więcej. Dopóki nie zmienią się przepisy, podobne historie będą się powtarzały.

Źródło: Szymon Szadurski, POLSKA Dziennik Bałtycki