Miejskie kung fu: Gdzie są gdańskie ruchy miejskie?

Opublikowano: 08.08.2019r.

Dariusz Olejniczak o bardzo ważnym problemie w Gdańsku. Czy tylko w Gdańsku? To już zupełnie inna historia, ale teraz o Gdańsku. Mamy nadzieję, że wywiąże się dyskusja na ten temat, chętnie służymy łamami.

Miejskie kung fu

Gdzie są gdańskie ruchy miejskie?

Odpowiedź na pytanie tytułowe jest banalnie prosta. Otóż nie ma ich wcale. Z kolejnymi wyborami ruchów miejskich w Gdańsku ubyło do cna, choć nigdy nie było ich za wiele.

 

Czytaj także:

FRAG odpowiada Olejniczakowi: Gdzie są gdańskie ruchy miejskie?


Trudno bowiem za ruch miejski uznać Forum Rozwoju Aglomeracji Gdańskiej, które pozycjonuje siebie raczej jako zespół opiniująco-doradczy i to w wąskim obszarze infrastrukturalnym z pominięciem bardziej szczegółowego zaangażowania w sferę społeczną czy socjalną.

O FRAG-u wspominam na początku m.in. dlatego, że wciąż działa i ma się dobrze. Natomiast Gdańsk Obywatelski to już pieśń przeszłości, która wybrzmiała do ostatniej nuty wraz z objęciem przez Ewę Lieder mandatu poselskiego z ramienia Nowoczesnej. A jeśli kto pamięta, to wszak w roku 2014 liderka GO startowała do wyborów samorządowych w opozycji do Pawła Adamowicza. Dziś znalazła się na liście kandydatów Koalicji Obywatelskiej w nieodległych wyborach parlamentarnych.

Lepszy Gdańsk istnieje, ale po tym, jak poparł prezydenta Adamowicza w wyborach samorządowych w roku 2018 i później Aleksandrę Dulkiewicz w przedwczesnych wyborach po tragicznej śmierci Pawła Adamowicza, stracił – moim zdaniem – mandat do określania siebie mianem niezależnego ruchu miejskiego. To poparcie dotychczasowej władzy w mieście miało – znowu moim zdaniem – szersze podłoże polityczne no i było poparte wątpliwej jakości umową z władzami miasta dotycząca realizacji kilku postulatów zgłaszanych przez LG. No właśnie, jak tam realizacja postulatów? Mam nadzieję, że wszystko OK?

Przy okazji wrócę na moment do FRAG-u. Ich człowiek również dogadał się z wielką partią polityczną w wyborach z roku 2018. Z umowy i tak by nic nie wyszło, gdyby nawet kandydat PO Jarosław Wałęsa wygrał wybory. Po prostu Karol Spieglanin z pewnych przyczyn okazał się nieodpowiednim kandydatem na urząd wiceprezydenta miasta… Sytuacja ta pokazuje jednak, że także FRAG umie i chce dogadywać się z władzą w kwestii dopuszczenia do udziału w niej.

O co chodzi z ruchami miejskimi w Gdańsku? Co sprawia, że tak łatwo dają się wodzić za nos politycznym wyjadaczom? Że tak chętnie kroczą z nimi w jednym szeregu? Owi polityczni wyjadacze nie są w ciemię bici. Wiedzą, jak rozegrać miejskich aktywistów. Po pierwsze trzeba przejąć część postulatów wyartykułowanych przez ruchy miejskie i „sprzedać” je wyborcom jako własne inicjatywy. Kto spośród średnio zaangażowanych mieszkańców miasta usłyszy larum aktywistów, że to przecież oni pierwsi postulowali to czy tamto? To lokalna władza i stojące za nią komitety lub partie polityczne mają lepsze dotarcie do uszu obywateli i obywatelek. Po drugie warto próbować wyciągać pojedynczych aktywistów z ich opozycyjnych mateczników. Najlepiej, kiedy uda się pozyskać kogoś ważnego w ruchu, jak w przypadku Spieglanina. Po lidera mogą sięgnąć, obiecując mandat poselski, także partie polityczne, co udowodnił przykład Lieder w Gdańsku i kilku jeszcze osób w innych miastach. Po trzecie, należy spróbować dogadać się z aktywistami z opozycji obiecując im, a to udział w rządzeniu, a to realizację wybranych postulatów, jak w przypadku Lepszego Gdańska. Efekt murowany! Hasło przewodnie takiej polityki: wraże przejecie.

No dobrze, stan na dziś znamy. Czy coś się może zmienić w przyszłości? Czy ruchy miejskie, w znanej nam dotychczasowej formule, w Gdańsku mają rację bytu? Oczywiście nie. (Zwłaszcza, jeśli – jak w przypadku Lepszego Gdańska – w mediach społecznościowych będą zajmować się np. walką z pedofilią w Kościele katolickim, czy ankietami o tym, kto jak zagłosuje w wyborach parlamentarnych). W Gdańsku sytuacja polityczna, w lokalnym rozumieniu polityki, zabetonowana jest na dłuższy czas.

Gdyby jednak ktoś szukał nowego otwarcia dla ruchów miejskich choćby w działających w mieście radach dzielnic, to raczej niczego nie znajdzie. Zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę kompetencje rad dzielnic i to, że władze miasta postrzega rady jako „przedsionek do wielkiej polityki”. Czyli przedsionek funkcjonującego od lat systemu rzecz ujmując najprościej. Na oficjalnej stronie ratusza znalazłem nawet tekst, w którym jasno napisane jest, że: „Aktywność i praca w Radzie Dzielnicy może okazać się pierwszym krokiem w karierze samorządowej. W Radzie Miasta Gdańska obecnej kadencji, na 34 radnych, zasiada aż dziewięciu radnych dzielnic!”.

Przyznam, że sytuacja wydaje mi się patowa. O ile bowiem niezadowolonych z rządów – przedtem prezydenta Adamowicza, a dziś Aleksandry Dulkiewicz – w Gdańsku trochę by się znalazło, o tyle nie mają oni dziś żadnej reprezentacji zdolnej, już nie tylko zagrozić funkcjonującemu w mieście od dwóch dekad układowi sił, ale choćby tym układem w minimalnym stopniu wstrząsnąć.

Nie wstrząśnie nim także Kacper Płażyński, reprezentujący dużą partię polityczną. Między innymi dlatego, że teraz bardziej kojarzony jest z (wirtualno-medialną dla wielu) walką PiS-u/rządu z władzami miasta o Westerplatte, niż z kwestiami lokatorskimi (o których wszak mówił nie tak dawno). A za chwilę kojarzony będzie z wyborami parlamentarnymi. To tyle po prawej stronie sceny.

A po lewej stronie? Jolanta Banach (Lepszy Gdańsk) zaangażowała się we wspomnianą wyżej bitwę przeciw pedofilii księży, na spółkę z Elżbietą Jachlewską najprawdopodobniej. Innej, mniej lub bardziej oddolnej, inicjatywy na lewicy nie widzę.

Czy to w ogóle komu potrzebne? No cóż… Władza pozbawiona obywatelskiego nadzoru jest bezkarna i dąży do degeneracji. Opisany wyżej stan rzeczy nie napawa optymizmem. Rozwiązania sytuacji naiwnie upatruję w wytworzeniu się w Gdańsku nowej, naprawdę niezaangażowanej w ogólnopolską politykę i nie ubiegającej się o lokalne frukty, siły społecznej patrzącej władzy na ręce, rozliczającej władzę z każdego czynu i słowa. Aktywnie wpływającej na tę władzę, a także na lokalny aktywizm gdańszczan. Ta lokalna siła sama z siebie się nie weźmie. Warto takiego potencjału szukać w swoim otoczeniu. No, chyba, że wszystko jest cacy i wszyscy już znaleźli to, czego im najbardziej potrzeba.

 

Dariusz Olejniczak (1967). Z wykształcenia socjolog, z zawodu dziennikarz. Z Gdańskiem związany od 25 lat. Obserwuje i komentuje rzeczywistość, która jest ciekawa, ponieważ skrzeczy.