Hrabina na Polach Elizejskich- wspomnienie o Elżbiecie Wojdale- Lis
* * *
rozpoznaję ciebie
po szarości serca
przytwierdzona
do samotności
na przeciętną długość
boję się żyć
sto lat
Tak pisała w wierszu z 2005 roku Elżbieta Wojdała- Lis, poetka urodzona w 1943 roku w Warszawie, w którym to mieście przeżyła powstanie warszawskie, co zapewne nie pozostało bez wpływu na Jej dynamiczny i bojowy charakter. Dzisiaj już wiemy, że sto lat przeżyje tylko w naszej- osób , które zaszczyciła przyjaźnią- pamięci. Odeszła po długiej chorobie 5 lipca nad ranem.
„ Żyj tak, jak gdyby Bóg był
i miał w opiece ziemię,
bo wtedy, gdy Go nie ma- no to nie ma,
a gdy jest, to też niewielkie zmartwienie”-
- nauczał rabbi Baal Szem Tow , i tak właśnie żyła Ela, miłośniczka słowa czytanego, w swym wypełnionym po sufit, położonym na gdańskiej Morenie mieszkaniu. Prawością charakteru, dobrocią serca i wcale nie postmodernistycznymi manierami wyróżniając się w światku trójmiejskiej bohemy, dzięki czemu zyskała wśród nas, moralnych słabeuszy, przydomek „Hrabina”.
Bezkompromisowa w poglądach, nieugięta- zwłaszcza wobec głupoty władz i administracyjnej inercji- była jednocześnie osobą niezwykle otwartą dla ludzi, wyrozumiałą dla naszych wad i nałogów. Prowadziła dom otwarty – i każdy, kto poczuł potrzebę znalezienia się w aurze Jej przebogatej wyobraźni, zawsze był przez Nią serdecznie witany.
Do legendy przeszły Jej coroczne czerwcowe obchody urodzin, czy też spotkania poetów i wszelkiej maści birbantów w pielęgnowanym przez Nią, pod oknami parterowego mieszkania ogródku. Dzisiaj, gdy próbuje się nam wmówić, że poetą jest ten, kto załatwi sobie u spolegliwego jurora 50 tysięcy złotych nagrody, warto przypomnieć, że przez wiele lat pasowanym na artystę, zostawał ten, kto dostąpił zaszczytu skosztowania nalewki, z własnoręcznie przez Hrabinę zbieranej, pigwy.
Będąc poetką nie z nadania opiniotwórczych salonów, lecz z bożej łaski, żyła zamieniając w poezję swoją i naszą szarą codzienność. Debiutowała w przychylnym debiutantom „Radarze”, publikując także w „Twórczości Robotników”, „Okolicach”, „Metaforze”, „Autografie” a także w prasie codziennej, w czasach, gdy dzienniki jeszcze drukowały poezję inną niż wypowiedzi polityków. Nie oglądając się na chimerycznych sponsorów, własnym sumptem wydała tomiki: „Kupcie pieśń Róży” (2002-2005), „Wiersze 2002-2005”(2005), „Chimery paryskie”( 2006), „Portrety” (2006).
Była wielką miłośniczką poezji Sylwii Plath, Rilkego, Stachury(tak Steda jak i juniora, Jurka ), oraz poetów francuskich. Każdą nadarzającą się okazję wykorzystywała do organizowania spotkań literackich i wydarzeń, aktywnie działając w Domu Kultury na Morenie. Jeszcze rok temu, mogliśmy podziwiać Elę czytającą wiersze i opowiadającą o swoim niebanalnym życiu podczas wieczoru literackiego „Hrabina na dachu”, czy też uczestniczyć w zorganizowanym przez Nią czytaniu wierszy Wisławy Szymborskiej podczas spotkania poświęconego twórczości Noblistki. Potrafiła godzinami barwnie opowiadać o swoim zauroczeniu Paryżem i kulturą francuską. W oliwskim „Domu zarazy”, w maju poprzedniego roku, czy też nieco wcześniej w styczniu, w gdyńskiej przystani poetyckiej „Cafe Strych” w duecie z poetą Lechem Landeckim, również jak ona zakochanym w mieście nad Sekwaną, w pełnym dobrodusznego humoru spotkaniu „Chimery paryskie- czyli Hrabina i Lowelas” obiecała nam, że duchowo będzie można spotkać Ją zawsze w Paryżu.
Zapewne spaceruje teraz wśród Pól Elizejskich, miejscu wiecznej szczęśliwości i wiecznej wiosny,przeznaczonym dla dusz dobrych ludzi, karmiąc tamtejsze koty i opiekując się psami, oraz częstując Pana Boga nalewką z pigwy, tym najwyższym dowodem zaliczenia Go do poetyckiej bohemy. Lech Landecki podczas tego wspólnego benefisu złożył hołd Hrabinie wierszem;
Babcia na dachu
więcej takich kobiet
matek estetów
w rozmiarach 60 plus
co w ramach rewolty
skrzeczą na salonach
przeklinają zacnie
a debet mają podług
zmarszczek
i modlić się nie chcą
do wybrańców
człowieka przedkładają
ponad rozpasane tomy
są czkawką dla nadętych
uderzają w możnych
a przygarniają
czworonogi wbrew
prognozom nie
noszą parasolki
w paryskich śmietnikach
znajdują kapelusze
i ustalają trendy
wspinając w szpilkach
po drabinie
są Wyrzutem co
zostaje po nich
zamiast prochu na
podwórkach zamiast
ogrodu pod
balkonami
Lech K. Landecki
18.07.2011
My, będziemy mogli złożyć Jej hołd i pożegnać się, 9 lipca na cmentarzu Łostowickimm w Gdańsku.
11.00 msza św. w intencji zmarłej- Kościół pod wezwaniem Bożego Ciała, Gdańsk-Morena ul.Piecewska 9.
12.30- ceremonia pogrzebowa.
13.00- wyprowadzenie zwłok.
Do zobaczenia Hrabino! Wygospodaruj i dla nas jakiś niewielki kawałek niebieskiego ogródka, gdzie nie zabraknie krzaków pigwy, byś mogła jak dawniej powitać nas, gdy spragnieni i zmęczeni ziemską wędrówką dołączymy do Ciebie, życiodajną nalewką.
Zbigniew Radosław Szymański
***
Wiersze Elżbiety Wojdały-Lis
7.12.2002
cudowny dzień
gdyby nie
zamknięta furta
zatrutego piekła
z bezpłodnym księżycem
w kształcie białej rzepy
Szpital Zaspa 16.03
ulotny przystanek
na gwałtowny krzyk
cicha nadzieja
na dojrzałe potomstwo miłości
to brzemienna Julia
herbata u Mony
z paryską Amelią w tle
kobiety
nad brzegiem miłości
wypalony galop morza
bezpowrotnie stracone cienie
Morena 7.12.2002-3.12.2005
Pierwszy bankiet z aniołem piekła
pić schłodzonego Stronga
w gorącej wodzie
z ogoloną głową wyglądasz
jak św.Franciszek bez sukni
kocham z wielu powodów
twoje ciało
trudno uwierzyć ile
szlachetnej podniosłości jest
w miłosnym akcie
wolę patrzec na ciebie niż
wszystkie żagle świata
(może z wyjątkiem Dalego)
na znak dany przez Bacha
dotykam anioła
i mówię kocham
Skąpe 21.07.2002
Przysłów 17:17
głuche telefony
od księdza Jana
wspomnienia wypełnione
żalem po grzechu
zaniedbania,zdrady
braku lojalności
każdy sobie wyznacza wolność
kryteriów dobra i zła
oraz egoizmu
dostępu brak
bo mamy urządzenia
rejestrujace ilość minut
i znaków
zadzwonię,zobaczymy się po
zycie staje się spółką
z ograniczoną odpowiedzialnością
kiedy przyjaciel pisze
że zmienił falę
i nie jest już bratem
urodzonym na czas udręki
Morena,24-28.09.2005
Życie po Apokalipsie
14 marca 2011 roku o 13.30 zielone anioły
wynoszą mnie na salę operacyjną.
Opiekuńczy Anioł (zielony) gotuje i pierze
Święty Anioł (zielony) zaopatruje
w fioletowe korale z różańca z wizerunkiem
Ojca Pio i dwie nowenny do św.Kamila i Matki Bożej.
Nie powiem wszyscy modlą się za mnie.
Ja tylko do Jana Pawła II.
To najlepszy sprawdzian miłości
Boga i innych do mnie.
Mam apetyt i wyglądam zdrowo
jak na portrecie ( 60na90cm )
autorstwa utalentowanej Kasi.
Sesja jak z nieba bo ja prawie
międzymaterialnie
przedsmak umierania-
kiedy przenoszą na łóżko pooperacyjne
i nie możesz powiedzieć,że brakuje tchu.
Nadal spaceruję nad morzem z motylem.
Wszędzie chodzę z przyjacielem Rakiem.
Ale to nie pora dla zodiakalnego Bliźniaka.
Anetka zabiera mnie do Multikina
na film "Między światami" z chudzieńką Kidman.
Nadal marzę o drzwiach
z wizerunkiem Marilyn Monroe
zamiast o badaniach onkologicznych.
Idę na koncert Spoko-Noko.
Nie dam się spisać,nie będę wybierać.
Żyję.
Chwarzno 10-12 maja 2011r.