Świętojańskie wideo

Teatr na nowe czasy: Komuna//Warszawa, Paradise Now? Remix Living Theatre

Wiedżmin w Teatrze Muzycznym w Gdyni: fragment próby medialnej

Śpiewający Aktorzy 2017: Katarzyna Kurdej, Dziwny jest ten świat

Barbara Krafftówna W Gdańsku

Notre Dame de Paris w Teatrze Muzycznym w Gdyni: Czas katedr




Dwugłos niezwykle ciekawy!

Opublikowano: 02.05.2008r.

To nie cienka reklama, ale stwierdzenie faktu: Dwugłos niniejszy jest niezwykle ciekawy. I tak się zastanawiamy tylko co ciekawsze: co napisane, czy co między wierszami. Zastanawiamy się tylko, czy nie dodać jakiejś legendy, która wyjaśniłaby pewne smaczki, które mogą być nieznajome dla większości Czytelników, przez co nie będą potrafili zrozumieć ciekawej sytuacji, jaka zaistniała w gdyńskiej polityce.

Zygmunt Zmuda Trzebiatowski*

O MACANIU SŁONIA, czyli kwiecień - plecień

Zygmunt Zmuda Trzebiatowski

Kwiecień w naturze oznacza z reguły walkę żywiołów i zmienność aury („kwiecień – plecień, bo przeplata trochę zimy, trochę lata”), w życiu samorządowca oznacza zaś z reguły tzw. sesję absolutoryjną, oznaczającą dyskusję nad minionym rokiem budżetowym w kontekście wykonania lub niewykonania budżetu i związanej z tym oceny tego, który za to wykonanie odpowiada, czyli prezydenta. Taką właśnie sesję mamy za sobą. To bodajże dziewiąta sesja absolutoryjna, w której mam okazję uczestniczyć czynnie, jako radny dysponujący narzędziami, jakim jest możliwość wypowiedzi oraz możliwość głosowania. Co roku sesja taka wygląda nieco inaczej, a co wyróżniło tegoroczną?

Po pierwsze, krótka aczkolwiek (poza jednym wyjątkiem) merytoryczna dyskusja: spodobał mi się pomysł PO, by pewne zjawiska spróbować zilustrować i omówić nieco szerzej (nie podobało mi się, w mojej ocenie przesycone formalistycznym podejściem do sprawy, skrócenie tej wypowiedzi przez prowadzącego obrady, choć radny Szemiot wie zapewne doskonale, że wystąpienie klubowe trzeba zapowiedzieć), podobała mi się wypowiedź Marcina Horały, trafnie oddająca wątpliwości towarzyszące zapewne wielu z nas, dotyczące tego, że chyba można było więcej, że rzeczywiście pewne tematy w tym roku się nie zadziały, mimo tego, że bardzo na to liczyliśmy, a prezydent przyjął je do realizacji. Ja sam osobiście jestem zmartwiony słabym tempem prac, jeśli chodzi o drogi gminne, w zakresie który określiła Komisja Gospodarki Komunalnej. Podobała mi się wypowiedź Marcina Wołka, który trafnie i z precyzją godną doktora ekonomii (wprawdzie UG, ale jednak) wskazał na mocne strony wykonanego budżetu, choć zmartwiło mnie, że nie podjął polemiki z wieloma uwagami opozycji. To trochę tak, jak ci ślepcy obmacujący słonia: jeden twierdzi, że słoń jest smukły i przypomina kolumnę, drugi zaś, że półokrągły i szybko się przemieszcza. Każdy z nich ma rację, gdyż jeden miał okazję dotykać nogi, a drugi ucha- ale gdzie tu dialog i gdzie pełny opis? Absolutorium zostało udzielone, ale chciałbym w przyszłym roku głosować z większym poczuciem zadowolenia. Żeby było jasne, głosowałem zgodnie z własnym przekonaniem, nikt nie musiał łamać mi kręgosłupa, ale oczekiwałbym więcej i uważam, że moje oczekiwania nie są wcale przesadne.

Wspomniałem o tym, że był jeden wyjątek od merytoryczności. Zastanawiałem się, czy przemilczeć tę kwestię, ale jednak byłoby to nie fair – w tych felietonach, jak i na co dzień, jestem szczery i nie widzę powodu, by się cenzurować. Otóż, niedawno wyznawałem na tych łamach, że radnego Stolarczyka lubię, choć jednocześnie wskazywałem na swoją negatywną ocenę jego wystąpienia. Ktoś wtedy stwierdził, że być może traktuję młodszego kolegę z rady protekcjonalnie. Może racja: cóż, uległem rozczuleniu i chciałem jakoś tak pozytywnie zareagować, otworzyć się na specyfikę kolegi z rady i jego stylistykę. NINIEJSZYM INFORMUJĘ, ŻE JUŻ MI PRZESZŁO. Przeszło mi, ale nie z powodu, że radny Stolarczyk krytykuje prezydenta – wolno mu i niech to czyni: jego święte prawo, a nawet i obowiązek. Bardzo cenię osoby, które potrafią trafnie i precyzyjnie formułować swoje poglądy, bronić racji i prezentować swoje argumenty, słuchając jednocześnie argumentów dyskutanta – słucham z uwagą wszystkich wystąpień opozycji i są takie, w których odnajduję tezy, z którymi chciałbym dyskutować i odnalazłbym w tym wartość. Nie bawią mnie rozmowy z ludźmi nawzajem sobie potakującymi w każdej kwestii. Natomiast w tym wypadku chodzi o coś innego, coś co spowodowało, że wcześniejszy uśmiech zastygł mi na wargach i ustąpił miejsca przerażeniu: radny Stolarczyk bowiem komunikuje się z otoczeniem tylko jednostronnie.

Dwugłos

Ktoś, kto go programował, ustawił go jedynie na nadawanie – to zaś, co wydaje się nam odbiorem, jest tylko atrapą. Radny Stolarczyk wystąpił, wygłosił STEK BZDUR - naprawdę, nie da się tego łagodniej nazwać – a niektóre osoby, bynajmniej nie z Samorządności, nazywały to dużo dobitniej – natomiast wezwany do dyskusji powtórzył dokładnie to samo. Wreszcie powtórzył to samo po raz trzeci, gdy odczytał list otwarty posła Kozaka. Notabene, przed przeczytaniem tego listu, prezydium rady wyjaśniło radnemu Stolarczykowi, na czym polega punkt „Informacje” i dlaczego odczytanie listu posła nie mieści się w tej formule. I wtedy stała się rzecz straszna. To, że radny Stolarczyk list jednak przeczytał, to jasne – mówiłem wszak, że funkcja: „odbiór” nie została zainstalowana. Natomiast stało się coś innego: przed przeczytaniem listu swego mentora, radny Stolarczyk próbował powiedzieć coś bez kartki. Tak, to z tego okresu pochodzi większość fotografii z sesji, które zamieszczono kilka dni temu. To nie tężec ani choroba świętego Wita spowodowały dziwne zachowania i pozycje grożące skrętem kiszek słuchaczy – to zasługa radnego Stolarczyka, który mówił (a może raczej wydawał dźwięki). Apeluję, proszę i błagam, by nie pozwalać panu radnemu na dalsze wypowiedzi spontaniczne i nie z kartki.

I jakoś tak przypomina mi się felieton Marcina sprzed miesiąca o tym, jak to różne osoby przez swoją opozycyjność, kompromitują to pojęcie i sprawiają, że w wielu mieszkańcach rośnie poczucie, że coś innego niż „Samorządność” jest po prostu zagrożeniem dla tego miasta. I dlatego, gdy panowie Koliński i Skucha bili gromkie brawa radnemu Stolarczykowi, zrozumiałem, że oto fani mają idola, na którego zasłużyli, a idol fanów godnych sobie. Wreszcie mają dla kogo klaskać, on zaś – dla kogo czytać. System działa i zapewne na kolejnych sesjach będzie dalej prezentowany. Boże, strzeż Gdynię – chciałoby się powiedzieć. Uprzedzając głosy tych, którzy zaraz mi zarzucą, że odbieram radnemu prawo do własnych poglądów i że to nieładnie, zwrócę tylko uwagę na to, że jest dokładnie odwrotnie: 1. Oczekuję, że radny tego miasta będzie miał (albo chociaż próbował mieć) własne poglądy, a nie tylko zapisane na kartce wywody cudzego autorstwa; 2. Chciałbym, by radny potrafił bez kartki sklecić choćby trzy poprawne zdania w języku polskim; 3. Zachęcam wszystkich, którzy uważają, że się uwziąłem i przesadzam z krytyką, do tego, by niczym niewierny Tomasz: zobaczyli i uwierzyli. Nie chowajmy tego skarbu pod korcem, pokażmy go światu! Niech głosi, niech mówi, niech peroruje. Naprawdę. I jeszcze jedno: podobno radny Stolarczyk nie pracuje już u pani senator Arciszewskiej, a tym razem programuje go poseł Kozak. Wyrażając uznanie dla headhunterów pracujących dla pana posła (transfer stulecia, jeśli to oczywiście prawda), chciałbym zakończyć swój tekst starą anegdotką, która mi tu, nie wiedzieć czemu, pasuje:

Piknik, małżeństwo siedzi na trawie i kontempluje. Nagle żona mówi do męża: „Icek, ojej, mrówki mnie jedzą!” Mąż przygląda się dłuższą chwilę, po czym mówi: „Mój Boże, do czego to głód może doprowadzić?!”

No właśnie. Tę anegdotkę panu posłowi chciałbym zadedykować.

PS. Od wtorku będę nareszcie w górach, więc z góry przepraszam za niemożność czytania jak zawsze merytorycznych komentarzy, a tym bardziej odpowiadania na nie. Myślę, że tym, którzy chcą wygłosić swoją mantrę, moja nieobecność wcale nie przeszkodzi, jeśli natomiast ktoś miałby ochotę na twórczą dyskusję i poważną rozmowę, na kanwie felietonu lub nie, zapraszam do korespondencji e-mailowej.

*Zygmunt Zmuda Trzebiatowski jest radnym okręgu 2. (Cisowa, Pustki Cisowskie-Demptowo, Chylonia). Reprezentuje Samorządność.



trzebiatowski.blox.pl Dwugłos

Dwugłos

Marcin Horała*


Gdyński imposybilizm.



Marcin Horała

Ostatnia sesja upłynęła(by) pod znakiem budżetu, budżetu i jeszcze raz budżetu, gdyby cieniem na niej nie położyły się wycięte na Oksywiu drzewa wprowadzając niemały zamęt (ale jest to zamęt grubymi nićmi szyty i wiemy woda na młyn czyich kół stoi za tymi nićmi).

Tak się składa, że siedzi we mnie taki mały systematyk-statystyk, co to lubi czasem wyjść na zewnątrz i posegregować świat dookoła. Tenże ostatnio spojrzał refleksyjnie na moją pisaninę do Gazety Świętojańskiej i posegregował moje dotychczasowe felietony na cztery główne grupy: felietony reporterskie, w których właściwie tylko opisuję, co działo się na sesji (te cenię sobie najniżej, zazwyczaj są efektem sytuacji w której czas i redaktor goni a weny za grosz), przykład – „Budżet Orłowo i polemiki”; felietony merytoryczne, w których jeden z punktów obrad staje się dla mnie początkiem rozważań nad jakimś zagadnieniem programowym , przykład - „O psach, ze szczególnym uwzględnieniem kup i podatków”; felietony satyryczne w których przede wszystkim sobie robię jaja, przykład – „Epifania radnego Zygmunta” oraz felietony metapolityczne, na przykład – „Trochę o gdyńskim spinningu” czy też „Bitwa o skwer, czyli o niespodziewanych sojusznikach Samorządności”. Te ostatnie cenię sobie najbardziej, a pomysł na nie polega na tym, że staram się wydarzenia z opisywanej sesji jakoś usystematyzować, wyciągnąć przed nawias jakąś ich wspólną cechę, czy wreszcie zilustrować nimi jakąś szerszą tezę o gdyńskim samorządzie.

Gdybym w tym miejscu skończył, musiałbym dla potrzeb sklasyfikowania niniejszego felietonu dodać piątą grupę – felietony wsobne, to jest traktujące o innych felietonach. W sumie byłoby to dość pociągające pisać głównie o tym, co się już napisało. Mógłbym tego rodzaju twórczość uprawiać w nieskończoność – nawet nie musiałbym być dłużej radnym. Przypominałoby to nawiasem mówiąc działalność wielu urzędów, dla których istnienie świata zewnętrznego jest cokolwiek zbędne. Wszyscy zajęci są pisaniem sprawozdań, aneksów, zarządzeń i okólników opartych wyłącznie na wcześniej wyprodukowanych sprawozdaniach, aneksach, zarządzeniach i okólnikach które powstały z kolej w oparciu o sprawozdania… i tak dalej.

Dość jednak tej pseudo teorii felietonistyki za dychę. Łapmy kontakt z rzeczywistością w postaci ostatniej sesji rady miasta. A rzeczywistość skrzeczy, odsłaniając pewną cechę polskiej sfery publicznej, a mianowicie imposybilizm. Autorem tego terminu jest Marek Jurek, a opisuje on charakterystyczne dla III RP przekonanie, że istnieje cały blok rzeczy, których po prostu nie da się zrobić. Więc lepiej nawet nie próbować, bo przyniesie to więcej szkody, niż pożytku. Nie da się przeprowadzić uczciwie lustracji, nie da się poważnie zawalczyć z korupcją czy przestępczością pospolitą, nie ma innej alternatywy, niż bezdyskusyjne przyjmowanie decyzji instytucji europejskich i tak dalej. Podobne jakościowo zjawisko opisywał swego czasu Milton Friedman w „Tyranii Status Quo”, niemniej mi bardziej odpowiada rodzimy termin imposybilizmu. Między innymi dlatego, że niestety w porównaniu z przedsiębiorczymi Amerykanami stoimy znacznie bliżej Ogólnej Niemożności Wszystkiego. Nasz imposybilizm to sytuacja, w której tak jak w amerykańskiej tyranii Status Quo nie da się nic zrobić – ale u nas nie da się bardziej.

I tak to właśnie podczas ostatniej sesji poczułem się w coraz gęstszych oparach imposybilizmu, atakujących mnie w czterech kolejnych wyziewach.

Dwugłos

Po pierwsze podczas debaty absolutoryjnej opozycja, również w mojej osobie, wskazywała, że poziom wykonania gminnych inwestycji, poza kilkoma wielkimi projektami (finansowanymi w większości przez środki europejskie) jest zły a momentami katastrofalny. Już na komisjach w odpowiedzi usłyszeliśmy, że winne są procedury przetargowe (racja) oraz rynek (też racja), na którym wobec boomu inwestycji budowlanych wykonawcy przebierają i wybrzydzają w zleceniach. Swego czasu zażartowałem, że wobec tego odwróci się sytuacja i tak jak dotychczas to przedsiębiorcy starali się przekupywać urzędników, żeby wygrać przetargi, tak teraz to urzędnicy będą musieli przekupywać przedsiębiorców, żeby w przetargach startowali. Taki żenujący żart przewodniczącego (komisji), abstrakcyjny i oderwany od rzeczywistości.

No więc procedury są, jakie są, rynek jest, jaki jest – ale co miasto zrobiło lub zamierza zrobić, żeby z tą rzeczywistością się zmierzyć, żeby jednak zapewnić wykonanie inwestycji na przyzwoitym poziomie? Tak wołałem na puszczy na komisjach i na sesji i cisza była mi odpowiedzią. Najwyraźniej będziemy siedzieć i czekać, aż się zmienią procedury przetargowe i/lub sytuacja na rynku, inaczej się nie da.

Po drugie w proponowanej zmianie tegorocznego budżetu znalazło się ponad 200 tysięcy PLN ekstra na organizację nagrody literackiej Gdyni. Po szczegółowym dopytaniu okazało się, że dwieście tysięcy z hakiem pójdzie na cykl dyskusji z autorytetami o książkach, a przede wszystkim promujące owe dyskusje spoty i bilboardy. Skręcanie kasy „na kulturę” ma w Polsce ogromną tradycję (znane są na przykład przypadki wieeelkiego kompozytora żądającego od włodarzy jednego z miast kilkuset tysięcy złotych za recyklingowany stary utwór, czy też pisma literackiego, którego redakcja przez dwa lata żyła z państwowej dotacji nie wydając ani jednego numeru). Czy cykl dyskusji, na które przyjdzie wąskie grono zainteresowanych, jest dla miasta wart te ponad dwieście tysięcy? Dodam jeszcze, że będą to dyskusje postaci o dość jednorodnym światopoglądzie (Kazimiera Szczuka, Jacek Żakowski itp.), więc i dyskusyjność dyskusji będzie co najmniej dyskusyjna – podejrzewam że raczej przyjmie formę wzajemnego okadzania, co ma wśród polskich autorytetów bogatą tradycję. Taka refleksja większości radnych była niestety obca. Kasy „na kulturę” żałować nie można i takiego podejścia zmienić się niestety nie da.

Po trzecie w sprawie słynnej afery wycinkowej pan prezydent Szczurek na sesji, a pani prezydent Łowkiel na komisji rewizyjnej, wystąpili z tezą, iż w wyniku prawdopodobnego fałszerstwa i złej woli urzędnika podjęcia decyzji o wycince nie dało się uniknąć. Każdy z prezydentów podpisuje przecież tysiące decyzji, nie jest w stanie sprawdzać stanu faktycznego każdej z nich, więc musi ufać swoim urzędnikom. No cóż… już Lenin uczył, że zaufanie jest dobre, ale kontrola jest lepsza i jak rzadko w tym miejscu się z Włodzimierzem Iliczem zgadzam. Tym bardziej, że jak się dopytałem, okazało się, że decyzji o wycince kilku tysięcy drzew jest nie więcej niż kilka rocznie. Mi osobiście wydawałoby się, że zamiast obdarzać podwładnych bezgranicznym zaufaniem Pani prezydent powinna osobiście sprawdzić stan faktyczny w kilku decyzjach największej wagi, w kilku losowo wybranych spośród kilkudziesięciu średniej wagi i w kilku losowo wybranych spośród kilku tysięcy niewielkiej wagi. Tego rodzaju propozycja została skwitowana dramatycznym stwierdzeniem naczelnika wydziału: „Czy Pan nie ufa naczelnikowi wydziału?”. Trochę mnie zatkało, bo miałem opór przed powiedzeniem w twarz być może Bogu ducha winnemu człowiekowi, że faktycznie go nie znam, widzę pierwszy raz w życiu na oczy, więc nie mogę obdarzyć w ciemno zaufaniem. Tak naprawdę pytanie zgoła kuriozalne, z takim podejściem można by rozwiązać komórki kontroli wewnętrznej i audytu we wszystkich urzędach i oto urzędnicy byliby jedną wielką ufającą sobie rodziną. Pozostawałoby tylko wybrać dla tej rodziny capo di tutti capi i ustalić, gdzie będzie chowana forsa.

Nie sposób nie zauważyć, że „afera wycinkowa” bezlitośnie obnażyła wady oparcia funkcjonowania urzędu na zaufaniu, a nie na procedurach kontrolnych. Odniosłem niestety wrażenie, że świadomość tego stanu rzeczy do niektórych głów jeszcze nie dotarła. A nawet jak dotarła to - tak, tak, dobrze się Państwo domyślają – nie da się nic zrobić.

Wreszcie po czwarte: chciałoby się żeby, kiedy wreszcie układowi rządzącemu zdarzyła się ewidentna wpadka, opozycja wykorzystała ową wpadkę umiejętnie na swoją korzyść. I tu właściwie mógłbym przepisać słowo w słowo swój felieton sprzed miesiąca. Widać w Gdyni funkcjonuje jeszcze klątwa polskiej prawicy lat dziewięćdziesiątych, która potrafiła najlepszą sprawę i najsłuszniejszy postulat przedstawić w taki sposób, żeby zrazić do siebie wszystkich, których zrazić się dało, a ukontentować tylko najwierniejszych z wiernych i najbardziej nieprzejednanych z nieprzejednanych. Inaczej jak widać się nie da.

Cóż, jak wiadomo dobry szef otacza się ludźmi mądrzejszymi od siebie, mądry ogrodnik nie zrywa jabłek małych i zielonych, tylko czeka aż będą duże i czerwone i same mu spadną do ręki, a o polityku najlepiej świadczą jego wrogowie.

A żeby nie popadać w nastroju fatalistycznego pogodzenia z rzeczywistością w której nic się nie da zakończę opowieścią o tym jak ludzie zostają wielkimi odkrywcami i wynalazcami. Otóż wszyscy wiedzą, że są pewne rzeczy, których nie da się zrobić. I raz na jakiś czas znajdzie się idiota, który o tym nie wie. I ową rzecz robi.

Czego sobie i Państwu życzę.

*Marcin Horała w ostatnich wyborach samorządowych uzyskał mandat radnego z okręgu 2. (Cisowa, Pustki Cisowskie-Demptowo, Chylonia).Reprezentuje Prawo i Sprawiedliwość.

www.horala.pl


Powiązane artykuły

- Wszystkie "Dwugłosy"